O odkryciu życiowego powołania, głoszeniu kazań oraz udzielaniu sakramentów - również swoim dzieciom i wnukom - a także pracy w policji mówi podinsp. Maciej Stęplewski, rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, diakon stały w diecezji elbląskiej.
Ks . Maciej Świgoń: Czuje się Pan bardziej policjantem, mężem i ojcem trójki dzieci czy diakonem - osobą duchowną?
Podinsp. Maciej Stęplewski: To jest dobre pytanie w dobrym, bo jubileuszowym dla mnie roku. Mam 45 lat życia, 25 lat służby w policji i od roku jestem diakonem stałym w diecezji elbląskiej. Z żoną Beatą jesteśmy prawie 22 lata po ślubie. W moim przypadku trudno to wszystko od siebie oddzielić. Na pewno diakonat jest bardziej przyszłościowy, bo diakonem - daj Panie Boże - będę do końca życia, a nawet dłużej... Policjantem dzisiaj jestem, ale kiedyś przyjdzie czas emerytury...
Od dziecka chciał Pan być policjantem?
Myślę, że służba w policji, podobnie do służby w Kościele, powinna wynikać z powołania. Pamiętam, że kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, pojawiły się myśli o zostaniu w przyszłości policjantem. Imponował mi ten zawód. Nawet na bale przebierańców przychodziłem w stroju policjanta.
A nie w sutannie?
Powołanie do bycia duchownym przyszło znacznie później. Początkowo nie rozważałem wstąpienia do seminarium duchownego. Zdecydowanie chciałem zostać mężem i ojcem. Równocześnie bardzo ciągnęło mnie do teologii. W 1998 r. rozpocząłem studia w gdańskiej filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Po skończeniu tych studiów i uzyskaniu tytułu magistra zapisałem się na dalsze studia na uniwersytecie w Olsztynie, gdzie uzyskałem stopień naukowy licencjata teologii. Obecnie marzę o dopełnieniu swojej edukacji i napisaniu pracy doktorskiej.
Kim jest diakon stały?
Może nim zostać nie tylko celibatariusz, a więc osoba składająca przyrzeczenie życia w celibacie, lecz także mężczyzna żonaty. Zgodnie z prawem kanonicznym diakon - również posiadający żonę - nie jest już osobą świecką, ale duchownym.
Żona nie miała wątpliwości?
Dużo o tym rozmawialiśmy - jak ona to widzi. Na rozpoczęcie formacji i przyjęcie moich święceń musiała wyrazić pisemną zgodę. Relacje małżeńskie nigdy nie są łatwe. Wiadomo, że pojawiają się różnego rodzaju problemy dnia codziennego. Do tego dochodziła świadomość mojej grzeszności oraz poczucie, że nie jestem godzien tych święceń, bo mam za sobą kilkadziesiąt lat dorosłego życia, a więc niosę bagaż pewnych doświadczeń. To wszystko trzeba było wziąć pod uwagę. I to samo widziała moja żona. Natomiast doszliśmy do wniosku, że pychą byłoby, gdybym zrezygnował ze święceń, ponieważ czuję się niegodny. Myślę, że każdy duchowny to przeżywa. Dlatego ważne jest, że o tej godności ostateczną decyzję podejmuje biskup.
Wyobraża sobie Pan sytuacje, w których błogosławi związek małżeński swoich dzieci i chrzci własne wnuki?
Jak najbardziej. Mam już za sobą udzielenie I Komunii św. mojemu chrześniakowi i muszę przyznać, że było to również dla mnie duże przeżycie.
Więcej w 29. numerze "Gościa Gdańskiego" i "Gościa Elbląskiego" na 25 lipca.