Film „Grudniowe taśmy” Wojciecha Jankowskiego to jeden z najbardziej znanych materiałów archiwalnych, przedstawiających masakrę robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Włodzimierz Dembicki, pracownik gdańskiego oddziału TVP, rejestrował wówczas dźwięk dziejących się wydarzeń. Wspomnienia tamtych dni towarzyszą mu do dziś.
Dla historyków, ale też szerokiego odbiorcy film autorstwa W. Jankowskiego to bezcenny materiał źródłowy dotyczący Grudnia ’70 w Gdańsku i Gdyni. Jak napisał autor: „To bardzo osobisty film o wydarzeniach grudniowych na Wybrzeżu i udziale w nich ekipy telewizyjnej. Film powstał w 20 lat po 1970 roku i nakręceniu zdjęć skonfiskowanych przez władze komunistyczne. Odzyskane w wyniku poszukiwań przez autora m.in. w archiwach SB, MSW, WSW i WF Czołówka negatywy w 1990 r. stały się zasadniczym wątkiem filmu. Część z nich w tajemniczych okolicznościach zaginęła. Pozostał po nich jedynie pozytyw, wykorzystany w „Grudniowych taśmach”.
Ekipa
Materiał zarejestrowany dla potrzeb „Grudniowych taśm” stworzyła ekipa gdańskiego oddziału TVP. Za kamerą stanął nieżyjący od prawie 12 lat Wojciech Jankowski, urodzony w 1927 r. dziennikarz telewizyjny, operator i reżyser filmów dokumentalnych. Dziennikarską drogę rozpoczął w 1947 r. w „Dzienniku Bałtyckim”. W latach 1950–1954 był współpracownikiem warszawskiego „Expressu Wieczornego” i miesięcznika „Morze”. Od 1954 r. był asystentem operatora Polskiej Kroniki Filmowej w oddziale morskim w Sopocie. – Tu nauczył się filmowego rzemiosła, choć już wcześniej robił doskonałe zdjęcia. Do tego świetna znajomość języków angielskiego i niemieckiego pomagała mu w pracy reporterskiej. Kiedy ja trafiłem do produkcji filmowej, potem do telewizji, Wojtek był sprawnym reporterem. Przygarnął mnie, żółtodzioba, pod swoje skrzydła i był moim mentorem. Uczył reporterki, uczył, jak świecić, a potem podpowiadał, jak grać dźwięki – mówi W. Dembicki. W 1966 r. młody Włodek, absolwent Technikum Łączności, pracował w radiowęźle na sopockim molo i puszczał spacerowiczom muzykę. Z nadmorskiego pomostu trafił do Bazy Filmowej Polskiej Kroniki Filmowej w Sopocie.
– Zaczynałem jako skrobacz, czyli przygotowywałem taśmę do montażu. Wtedy montowało się absolutnie analogowo, wręcz manualnie. Przygotowane fragmenty taśmy trzeba było oskrobać na końcu, a następnie w specjalnej maszynce sklejała je acetonem pracownica. Kobieta często żaliła się, że skrobaczka jest nieostra, więc musiałem narzędzie wyostrzyć. To były moje początki. Jakoś tak wypatrzył mnie tam Wojtek. Więc uprzedził panią montażystkę, żeby już nie zgłaszała, że ostrzałka jest tępa – śmieje się. – I szybko zrobił mnie swoim asystentem. Byłem oświetleniowcem. Gdy jechaliśmy na zdjęcia, Wojtek rozstawiał się z kamerą, ostrzył obiektywy, kombinował z ujęciem, a ja zasuwałem, żeby szybko znaleźć gniazdko, podłączyć lampy, poświecić. Był perfekcjonistą, każde ujęcie przemyślane. Do tego czasu ja już świeciłem. Byłem młody, szybki, więc raz-dwa odnalazłem się w tej robocie – wspomina W. Dembicki. Kiedy w 1969 r. zaczęło się kręcenie z kamerą z dźwiękiem, Włodek dorzucił do zestawu swoich urządzeń magnetofon i mikrofon. I jest z nim do dziś. Przez 40 lat wspólnej pracy W. Jankowski i W. Dembicki nakręcili kilometry taśmy filmowej i magnetofonowej, a później gigabajty danych cyfrowego obrazu i dźwięku. Wśród nich był ten ważny materiał z grudnia 1970 roku.
Zdjęcia
Poniedziałek 14 grudnia 1970 r. był dniem, w którym Wojciech i Włodek zrobili pierwsze zdjęcia w Gdańsku, już po ogłoszeniu informacji o podwyżkach. Późnym wieczorem ekipa wyruszyła do centrum Gdańska. Wojciech Jankowski relacjonował wydarzenia w napisanym pół roku później reportażu. Zapewne miał on stanowić oś scenariusza do filmu, który już wtedy chciał przygotować o Grudniu ‘70. Pisał: „Wyjechałem z Gdyni o 23.00. Pod drodze w Sopocie obudziłem dźwiękowca Włodka i zabrałem sprzęt filmowy. Jechaliśmy, by sfilmować dokonane tego dnia zniszczenia i uprzątanie zdemolowanych sklepów i jezdni... We trzech, z zastępcą naczelnego Zdzisławem Pietrasem, wjechaliśmy do Gdańska. Miasto było puste i spokojne. Gdzieniegdzie tylko przejeżdżały samochody. Właściwie w ogóle nie było widać ludzi. Dopiero z Błędnika zobaczyliśmy z daleka płonące ogniki, krzątających się wokół nich ludzi i samochody Zakładu Oczyszczania Miasta. Zatrzymaliśmy się przy pierwszym dogorywającym wraku. Zapaliłem jody. Wystarczyły na ekspozycję przy otwartej diafragmie obiektywów. Dalej, koło Dworca Głównego, tliły się resztki kiosku. Naprzeciw szkielet łazika”. Pierwsze zdjęcia nie oddawały skali, a tym bardziej powodów zniszczeń. Wojciech Jankowski relacjonował: „Filmowaliśmy później zniszczone sklepy na ulicy Rajskiej, rozbite »Delikatesy«. Dla nas to były zasadnicze wydarzenia, przesłaniające obraz całości. Wiedzieliśmy tylko z relacji, że w ciągu dnia grupy robotników wyszły na ulice. Jakaś grupa dotarła do redakcji Polskiego Radia, inna grupa do Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Z relacji wiedzieliśmy, że kamieniami obrzucono budynek i że tłum chciał wejść do środka. Budynek obroniła milicja. Po południu robotnicy wrócili do stoczni”. Włodzimierz Dembicki wspomina ten dzień podobnie.