Nazwano mnie terrorystą

Ksiądz Andrzej Bulczak 14 lat posługiwał na Białorusi. W tym czasie wybudował dwa kościoły. Przygotowany ostatnio z młodzieżą filmik pt. "List do Polek i Polaków" stał się powodem do oskarżenia go o działalność ekstremistyczną.

W 2008 r. ks. Bulczak wyjechał do pracy duszpasterskiej na Białoruś. Pierwszą placówką, gdzie posługiwał, były Czaszniki w diecezji witebskiej. Rozpoczął tam budowę kościoła. Po latach biskup przeniósł ks. Andrzeja do północno-zachodniej Białorusi z zadaniem tworzenia parafii pw. Jezusa Miłosiernego i budowy świątyni w Postawach.

O posłudze ks. Bulczaka na Białorusi pisaliśmy w 2020 roku:

Priorytetem na nowej placówce było przygotowanie miejsca do wspólnej modlitwy oraz organizacja życia duchowego. W parafii powstało kilka grup duszpasterskich, m.in. wspólnota młodzieżowa.

Kilka miesięcy temu do ks. Bulczaka zgłosił się mężczyzna z propozycją przeprowadzenia warsztatów z nagrywania i produkcji filmów. Pierwszy zrobiony wspólnie obraz był efektem odbytych zajęć. Później młodzież zaczęła działać samodzielnie. Mogła przy tym liczyć na wsparcie proboszcza. - W ramach duszpasterstwa zaczęliśmy przygotowywać filmiki o sakramentach. Pierwszy był o bierzmowaniu. Wymyślaliśmy scenariusz, a później młodzi kręcili i montowali całość - opowiada ks. Andrzej.

W obliczu toczącej się wojny w Ukrainie kapłan zaproponował młodym stworzenie filmu. Jego główną bohaterką jest Nastia, która chciała w przyszłości przyjechać na studia do Polski. W imieniu swoim i rówieśników pisze "List do Polek i Polaków". Padają w nim następujące zdania: "Dzisiaj za słowa: »Nie chcę wojny« można trafić do więzienia. Tak się stało niedawno w Mińsku. Aresztowano 800 osób, które demonstrowały w obronie Ukrainy. Tak bardzo mnie boli, że opinia o Białorusinach tak bardzo zmieniła się w Polsce i na świecie". List kończy słowami: "My nie chcemy wojny, modlimy się za Ukrainę, zbieramy pieniądze dla dzieci, które tam cierpiały. Pragnę, aby ten list był krzykiem mojego serca: »Nigdy więcej wojny!«. Proszę was o wybaczenie. To nie nasza, zwyczajnych ludzi wina, że z naszego terytorium ostrzeliwani są nasi sąsiedzi". - Film ten powstał, aby Polacy nie myśleli o Białorusinach, że są okupantami. Niestety, takie stwierdzenia się pojawiają, bo Rosja z terenów Białorusi atakuje Ukrainę - mówi ks. Andrzej.

LIST
MISERICORS

- Na Mszach św. mocno opowiadałem się przeciwko wojnie. Codziennie odmawialiśmy specjalną modlitwę o pokój w Ukrainie. W ramach jałmużny wielkopostnej wszystkie ofiary przekazaliśmy do ks. Romana Kaźmierczaka z archidiecezji gdańskiej, który obecnie posługuje w Pisarówce. Przed ołtarzem ustawiłem cztery zdjęcia. Na jednym była dziewczynka z Donbasu przy zwłokach swojej babci. Ludzie podchodzili do wystroju i płakali. Są zastraszeni, zmanipulowani, boją się. Docierały do mnie również słuchy, że telewizja rządowa bardzo wpływa na nich. Pojawiało się coraz więcej głosów mówiących: "Dobrze, że oni niszczą Ukraińców". To nie dawało mi spokoju. Wygłosiłem kilka kazań w duchu Ewangelii, że chrześcijanin nie może tak myśleć - opowiada ks. Bulczak.

Zaznacza, że wojna trwa na trzech płaszczyznach - militarnej, informacyjnej i duchowej. - My, księża, nie wchodzimy w politykę, nie jesteśmy od wojny militarnej. Uczestniczymy jednak w wojnie duchowej - dobra ze złem, gdyż za zabójstwem człowieka zawsze stoi zły duch, szatan. Naszą bronią są modlitwa i słowo Boże. Niektórzy księża w Białorusi milczą, a my nie możemy milczeć. Ja nie mogę milczeć, bo sumienie mi na to nie pozwala. Jeżeli ze swojej strony nie zrobiłbym nic, żeby bronić tych, którzy giną, czułbym się winny. Jak później miałbym spojrzeć w oczy Ukraińcom? Co im powiedzieć? Że się bałem? Wielokrotnie mówiłem, że nigdy nie walczyłem przeciwko władzy, ale przeciwko złu. Jednak jeśli władza stoi po stronie zła, to myśli, że ja z nią walczę. A tak nie jest. Walka z prezydentem to nie jest moja działka. Walczę z przemocą, nienawiścią, niesprawiedliwością. To jest zadanie księdza. Jeżeli my dzisiaj, w tym Wielkim Poście, nie przemienimy naszych serc, nie będziemy wrażliwi na ból bliźniego, krzywdę, to niestety ta wojna za szybko się nie skończy - mówi kapłan.

W czwartek 24 marca ks. Bulczak został wezwany do komisariatu. - Kiedy przed południem odmawiałem brewiarz, zadzwonił mój telefon. Numer nieznany. Otrzymałem "zaproszenie" na milicję o godz. 14. Tam przedstawiono mi zarzuty. Mieli już przygotowane wszystkie dokumenty, fotografie. Dowodem w mojej sprawie był film przygotowany z młodzieżą - mówi ks. Bulczak.

Następnego dnia, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, o godz. 11 miała odbyć się sprawa sądowa. Termin jednak przełożono. - Zadzwonił do mnie milicjant i powiedział, że sprawa się nie odbędzie, bo trzeba jeszcze dopracować dokumenty. Myślę, że sędzi nie spodobał się akt oskarżenia - podkreśla kapłan. - W tym dniu poprosiła mnie o spotkanie katoliczka, dobrze zorientowana w mojej sprawie. Powiedziała mi o możliwych opcjach. Pierwszą z nich była kara więzienia, kolejne to sankcje finansowe, a także prace społeczne. Ale i tak będę oskarżony. A ponieważ w połowie maja kończyło mi się pozwolenie na pobyt i pracę w Białorusi, doradziła, abym wyjechał - zaznacza.

Kolejnego dnia, w sobotę rano, ks. Andrzej odprawił swoją ostatnią Eucharystię w Postawach. Nie wiedział, czy w dokumentach ma już wpisany akt oskarżenia. Na wszelki wypadek, aby na granicy nie mieć problemów, wypisał sobie służbową delegację na 5 dni. - Wziąłem ze sobą jedną walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami. Wyjechałem jako ekstremista, terrorysta, nie żegnając się z nikim. Do Gdyni przywiózł mnie kolega ksiądz, sercanin. Z jego strony był to akt dużej odwagi. Nie bał się, gdyż wcześniej spędził 10 dni w areszcie. Przez pewien czas wierni nie wiedzieli, co się ze mną dzieje. Później na stronie internetowej umieściłem film, na którym tłumaczę, dlaczego wyjechałem. W przyszłości moim marzeniem jest móc choć na chwilę wrócić do swojej parafii, by pożegnać się z ludźmi. To się im należy - podkreśla ks. Bulczak.


Więcej w 15. numerze "Gościa Gdańskiego" na 17 kwietnia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..