Kulturoznawca, fryzjer, hodowca owiec i sportowiec opowiadają, w jaki sposób odkryli powołanie do kapłaństwa.
Tomek Jaworski jest diakonem i za miesiąc przyjmie święcenia kapłańskie, choć nigdy nie był ministrantem czy lektorem.
Po ukończeniu szkoły średniej, ze względu na swoje zainteresowania filmem, teatrem, muzyką i literaturą, podjął studia kulturoznawcze na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego. - Wydawało się, że spełniam swoje pasje, otwierała się przede mną perspektywa bycia dziennikarzem, recenzentem filmowym, wiodłem w miarę beztroskie, przyjemne życie studenckie. Prawda wyglądała jednak zupełnie inaczej. Głęboko w środku działo się we mnie bowiem coś strasznego. Panowała tam pustka. Trawił mnie wewnętrzny głód - prawdy o mnie samym i otaczającej mnie rzeczywistości, miłości, poczucia sensu i własnej wartości - wszystkiego! Nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Chociaż miałem przyjaciół i znajomych, towarzyszyło mi poczucie osamotnienia. Byłem po prostu nieszczęśliwy - wspomina.
Artur Rozalewski po I Komunii św. został ministrantem i często służył do Mszy św. przy ołtarzu, co sprawiało mu ogromną radość. - Kościół był dla mnie drugim domem. Wszyscy byli przekonani, że w przyszłości będę księdzem. Po gimnazjum poszedłem do zasadniczej szkoły zawodowej, gdzie kształciłem się jako fryzjer. Następnie ukończyłem zaocznie liceum ogólnokształcące dla dorosłych. W tym czasie pracowałem w zawodzie. Szkoła średnia była burzliwym okresem w moim życiu. Chrystus i sakramenty poszli u mnie zupełnie w odstawkę. Do Kościoła chodziłem z przymusu albo wcale. Miałem fajną paczkę znajomych, dobrą pracę. Z pozoru wydawałoby się, że miałem szczęśliwe i poukładane życie. Mimo to czułem, że brakuje mi czegoś ważnego, co gdzieś po drodze zgubiłem - podkreśla.
Wojtek Zielke pochodzi z tradycyjnej kaszubskiej rodziny rolniczej. Od dzieciństwa wiara jest dla niego bardzo ważnym elementem życia. - Całą rodziną chodziliśmy co niedzielę do kościoła na Mszę św. Każdego dnia wspólnie wieczorem odmawialiśmy dziesiątkę Różańca i inne modlitwy, którym przewodniczył nasz ojciec. Niekiedy gromadziliśmy się całą rodziną w jednym pokoju, by odmówić cały Różaniec i śpiewać pieśni kościelne. Jedną z moich pasji była hodowla owiec. Praca na gospodarstwie przenikała się z modlitwą. Ojciec często powtarzał nam, że wszystko, co mamy, pochodzi od Boga. Dzięki świadectwu życia i wierze moich rodziców poznałem Chrystusa, co zaowocowało tym, że chciałem być jak najbliżej Niego podczas liturgii. Dlatego zostałem ministrantem. Z biegiem czasu rozwijały się moja wiara i powołanie do kapłaństwa - wyjaśnia.
Wojtek Michalski pochodzi z wierzącej rodziny, w której nigdy niczego nie brakowało. - Rodzice dali mi dużo miłości, za co jestem Bogu szalenie wdzięczny. Od początku swojego małżeństwa należą do Domowego Kościoła, więc siłą rzeczy także i ja jestem od dziecka związany z Ruchem Światło-Życie. Tam odkryłem swoją osobistą relację z Chrystusem, która pozwoliła mi rozeznać powołanie i przejść najtrudniejsze momenty, kryzysy w moim życiu. Na oazie poznałem prawdę o sobie samym - mówi. Przed seminarium był sportowcem. - Biegałem na 800 i 1500 metrów. Byłem jedną z 10 najszybszych osób w kraju w swojej kategorii wiekowej. Całe moje życie było podporządkowane treningom, diecie, zawodom. Bóg schodził na dalszy plan, a zaczynało się liczyć tylko moje ego. Natomiast wolny czas w wakacje i ferie poświęcałem na rekolekcje oazowe - zaznacza.