Gdzieniegdzie dogasają pożary, co jakiś czas rozlega się huk wystrzałów. Po zrujnowanym mieście grasują żołnierze Armii Czerwonej, dopuszczając się morderstw, gwałtów, rabunków i dewastacji. W trakcie bezpośrednich działań wojennych wiele świątyń zostaje poważnie uszkodzonych...
Jest marzec 1945 roku. Zacięte walki toczą się przez kilka dni na przedmieściach Gdańska, ale w samym mieście nie trwają długo. Intensywny ostrzał artyleryjski, uderzenia sowieckich grup szturmowych, a przede wszystkim bombardowania lotnicze osłabiają morale niemieckiego żołnierza – większość jednostek opuszcza pozycje w centralnych dzielnicach i wycofuje się w stronę ujścia Wisły...
Okrucieństwa i spustoszenie
W nocy z 24 na 25 marca Rosjanie zajmują Oliwę, strzałami podpalając szczyty wież katedry. Jeden z nich spada z hukiem na plac przed świątynią. Czerwonoarmiści wdzierają się do środka. „Jakie okrucieństwa i spustoszenie w tym świętym miejscu! Niedziela Wielkanocna 1945! Żaden z dzwonów nie ogłasza radosnej nowiny i nie wzywa na rezurekcję. Nasza czcigodna katedra pokryta jest brudami, zbezczeszczona i całkowicie wyplądrowana przez postępki wyuzdanej soldateski” – relacjonował proboszcz ks. Antoni Behrendt.
27 marca pociski uderzają w mury kościoła Mariackiego. Palą się wszystkie dachy i drewniana konstrukcja. Poważnie uszkodzone zostaje sklepienie, szczególnie w okolicy prezbiterium i skrzyżowania z transeptem. „Czerniły się czeluście pootwieranych grobowców, a zmurszałe czaszki i kości rozsypane były po zawalonej gruzem posadzce” – wspominał Zbigniew Wysocki.
W podobnym czasie celem staje się kościół św. Józefa. W środku chowają się przerażeni mieszkańcy Gdańska – głównie kobiety, dzieci i starcy szukający schronienia przed czerwonoarmistami. Żołnierze sowieccy rabują plebanię i wnętrze świątyni. Wychodzą z cennymi łupami, torując drogę następnym. W ruch idą butelki z samogonem. Rozochoceni czerwonoarmiści wołają do siebie przestraszone kobiety. Te, które próbują uciec, straszą pepeszami. W pewnym momencie pod kościół podjeżdża pojazd załadowany beczkami. Stłoczeni w środku ludzie czują zapach benzyny. Jedna z kobiet, domyślając się, co ją czeka, wybiega z kościoła i natychmiast zostaje zastrzelona. Chwilę później pijany żołnierz podkłada ogień. „Widzieliśmy z plebanii, jak w świątyni buchnęły płomienie, i słyszeliśmy krzyki i płacz znajdujących się wewnątrz ludzi” – relacjonował wikariusz ks. Georg Klein. To jeden z najdramatyczniejszych epizodów związanych z zajmowaniem Gdańska przez Armię Czerwoną.
Zniszczeniom i dewastacjom ulegają jednak kolejne świątynie, m.in. św. Katarzyny, św. Bartłomieja, św. Elżbiety, Świętych Piotra i Pawła. „Wojna zadała diecezji gdańskiej nieobliczalne szkody. W mieście Gdańsku legły w gruzach (...) kościoły. Razem z nimi spaliły się wszystkie paramenty kościelne” – opisywał dramatyczną sytuację administrator apostolski diecezji gdańskiej ks. Andrzej Wronka.
Żywe tarcze, gwałt i czekolada
30 marca Armia Czerwona ogłasza zdobycie Gdańska. Na miejscu zostaje wielu mieszkańców. „Na chodnikach kłębi się tłum kobiet, dzieci i starców. Około połowa z nich to Niemcy, pozostali – miejscowi Polacy oraz siłą przygnani tu na roboty Rosjanie i Ukraińcy” – pisał kpt. Makuchin do „Krasnoj Zwiezdy”. Z zachowanych wspomnień wyłania się obraz zniszczonego, pełnego gruzów, płonącego miasta. Świadkowie mówią o „apokaliptycznym obrazie”, który mąci jedynie „syk szalejącego ognia i trzaski walących się stropów”. Wszędzie czuć swąd, zmieszany z odorem padliny. „Widok przedstawiał się okropny (...). Ogromna ilość trupów zalegała ulice, sprzęt wojenny, zwłaszcza wypalone czołgi stały rzędami, podobnie działa oraz tramwaje i autobusy. Na tle tego wstrząsającego obrazu przypominam sobie gromadkę chłopców w Oliwie, bawiących się w wojnę. Było to zdumiewające” − wspominał ks. Piotr Mazurek, kapelan Brygady Artylerii Ciężkiej.
Od samego początku obecności w Gdańsku Sowieci mają ogromne problemy z zaprowadzeniem porządku, co – jak możemy przeczytać w jednym z raportów – „wielu żołnierzom dało możliwość naruszenia dyscypliny wojennej, dokonania czynów niegodnych miana Armii Czerwonej”. Co kryje się za tym lakonicznym sformułowaniem? „Gdy nadeszli Rosjanie, wraz z koleżankami byłyśmy ukryte w zakamarkach parteru Dworca Głównego w Gdańsku (...). W chwili, gdy do budynku weszli skośnoocy żołnierze mongolscy wojsk sowieckich, byłyśmy w dalszym ciągu w ukryciu. Bałyśmy się. Szybko znaleźli jedną z moich koleżanek, młodą i śliczną dziewczynę. Rzucili ją na duży stół w jednej z sal. Odarto ją z odzieży i przytrzymując rozciągniętą, wielokrotnie brutalnie zgwałcono” – opowiadała Magdalena Meller.
Gwałtom towarzyszą krwawe „zabawy”. Pijani czerwonoarmiści robią z ludzi „żywe tarcze” i strzelają do ratujących się ucieczką. Brutalność czerwonoarmistów z czasem zaczyna przeszkadzać nawet sowieckiemu dowództwu. „Rozżarzonym żelazem wypalić niewłaściwe dla Armii Czerwonej objawy – maruderstwo, pijaństwo, a winnych doprowadzić do surowej odpowiedzialności, aż do najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania” – brzmi jeden z rozkazów. „Byli i tacy, głównie oficerowie, którzy starali się powstrzymywać swych towarzyszy od wzniecania pożarów, od gwałtów i niszczenia wszystkiego wokół. Czasami nawet stawali w naszej obronie. Zdarzały się i takie przypadki, że pijany żołnierz gwałci dziewczynę, a następnego dnia, po wytrzeźwieniu, wraca, żeby ją odszukać, i przynosi chleb i czekoladę” – wspominała Dorothea Engels, która przeżyła zajęcie Gdańska.
Rąbiąc młotkami spalony cukier...
Kolejne wspomnienie – Eugenii Meirowskiej: „5 maja zmarła moja siostra. W trakcie gwałtu zarażono ja chorobami zakaźnymi, w tym tyfusem”. Konsekwencją zdobycia miasta przez źle zorganizowaną Armię Czerwoną są nie tylko masowe zbrodnie i zniszczenia. Panuje powszechny głód. „W poszukiwaniu jedzenia chodziliśmy po gruzach. W piwnicach jeszcze leżeli umierający ludzie. Chodziliśmy z mamą po spichrzach, rąbiąc młotkami spalony cukier, mama go topiła i był z tego syrop” – przywoływała wspomnienia z początku kwietnia 1945 r. Urszula Massa.
Po ruinach biegają szczury. Brakuje wody zdatnej do picia, sanitariatów oraz kanalizacji. Ludzi trapią świerzb i wszy. W mieście szybko rozprzestrzenia się epidemia tyfusu. Klaus Stamm relacjonował: „Moja matka pracowała u Rosjan jako obieraczka ziemniaków, potem u Polaków w Szpitalu Miejskim na ulicy Marii Curie-Skłodowskiej – musiała kopać groby na skraju ulicy. Wielu ludzi umierało na tyfus. Nagie ciała były układne na dwukołowym drewnianym wozie i wywożone do masowego grobu”. W trakcie trwania epidemii umiera w mieście około 6 tys. osób. Wśród ofiar jest ks. Magnus Bruski, proboszcz parafii św. Mikołaja. Pisząc artykuł, korzystałem z: „Gdańsk 1945. Kronika wojennej burzy” Macieja Żakiewicza oraz „Krzywy obraz wojny. Armia Czerwona w Gdańsku i Prusach w 1945 r.” Tomasza Glinieckiego i Dmitriya Panto. Dr Jan Hlebowicz, historyk, publicysta, pracownik IPN Gdańsk, w latach 2012–2018 dziennikarz „Gościa Niedzielnego”.