O kursie ceremoniarskim i innych ciekawych inicjatywach oraz o trudnościach związanych z powierzoną mu funkcją opowiada ks. Adam Dzionk, archidiecezjalny duszpasterz służby liturgicznej.
Ks. Mateusz Tarczyński: Niedawno byłeś w Licheniu na spotkaniu diecezjalnych duszpasterzy Liturgicznej Służby Ołtarza.
Ks. Adam Dzionk: 8 i 9 listopada odbył się już 74. taki zjazd. To było bardzo dobre spotkanie, podczas którego poruszono temat wychowania młodych ludzi, mówiono o tym, co robią w internecie oraz jak ich tam odnajdować i towarzyszyć. Wykłady, w których braliśmy udział, pozwalały zyskać wiele narzędzi do pracy z młodzieżą. Owocna była również wymiana doświadczeń. Warto posłuchać, jak organizacja LSO wygląda w innych diecezjach.
1 lipca metropolita gdański powierzył Ci tę odpowiedzialną funkcję. Jak patrzysz na swoją pracę po tych kilku już miesiącach?
Stwarza ona wiele możliwości. To funkcja organizacyjna – trzeba łączyć ze sobą różne osoby i organizować różne przestrzenie dla pracy innych. To zadanie dla całego zespołu – szczególnie księży, ale też i świeckich animatorów, co ostatnio pokazał zakończony już kurs ceremoniarza. 25 listopada o 15.00 w oliwskiej archikatedrze arcybiskup metropolita wypromuje 50 nowych ceremoniarzy.
Jak wyglądało ich przygotowanie?
To były cztery weekendowe spotkania. Rozpoczęliśmy rekolekcjami w Swarzewie. Kolejne trzy zjazdy odbyły się u sióstr brygidek w Oliwie. Rekolekcje na początek były świetnym doświadczeniem. Wielu z tych chłopaków nie miało nigdy doświadczenia rekolekcji czy też wspólnotowości, nie brali dotąd udziału w nieszablonowych, można tak powiedzieć, zajęciach. I na to poświęciliśmy cały weekend, żeby oni weszli w ten kurs z głębszym duchowym doświadczeniem. Myślę, że udało się dzięki temu zawiązać między nimi wspólnotę. Z moich obserwacji wynika, że uczestnicy chętnie przyjeżdżali, chociaż co zjazd mieli do napisania jedno, dwa lub trzy kolokwia. Uczyli się, zdawali, a nawet do późnych godzin nocnych trwały dyskusje liturgiczne. To było bardzo budujące nie tylko dla mnie, ale też dla księży prelegentów.
Czego dokładnie uczyli się uczestnicy kursu?
Poznawali historię liturgii, odkrywali Pismo Święte w tekstach liturgicznych. Były też zajęcia praktyczne, choćby z „czapkowania” biskupa, tzn. kiedy podać mu mitrę, a kiedy pastorał. Poznawali symbolikę i zastosowanie szat, zapoznawali się z przestrzenią liturgiczną. Oczywiście, to wszystko było wyłożone w pigułce. Program był bardzo napięty, bo zajęć było sporo. Nie zapominaliśmy też o integracji wieczornej czy też o tym, żeby młodzi mogli się poruszać. Rozegrali dwa mecze z klerykami naszego seminarium. Wszystko było więc wyważone – i nauka, i aktywność fizyczna, i modlitwa. Wspólna liturgia godzin, codzienna Msza św. – w niedzielę uroczyście sprawowana.
Brzmi rzeczywiście bardzo intensywnie...
W całej wizji kształcenia ceremoniarzy zależy mi na tym, żeby poza duchowym dobrem, które mogli osiągnąć przez rekolekcje, stawali się liderami, animatorami w swoich środowiskach LSO – żeby przyjmowali funkcję pomocniczą wobec księży. Nie mają wyręczać kapłanów w ich pracy, ale stanowić istotną pomoc, mają być gotowi do podjęcia odpowiedzialności za LSO i np. poprowadzić zbiórkę, gdy ksiądz – z racji różnych obowiązków – tego zrobić nie może. W tym miały im pomóc choćby zajęcia coachingowe, które prowadził ks. dr Adam Jeszka. Nie miały ich może przygotować, bo to duży temat, ale przynajmniej dać im fundament, który potem mogą pogłębiać.
Słyszałem też o kursie lektora, który odbywa się w Gdańskim Seminarium Duchownym.
Począwszy od października aż do maja, raz w miesiącu, w soboty od 10.00 do 14.00 prowadzone są zajęcia dla tych, którzy mają w parafiach czytać w trakcie liturgii słowo Boże. Profesjonalni aktorzy kształcą ich w poprawnej emisji głosu. Ponadto prowadzimy uczestników kursu do pogłębienia znajomości tekstów Pisma Świętego. Chcemy też, by nabyli po prostu liturgicznej ogłady, rozumieli symbolikę i wiedzieli, czym liturgia w ogóle jest, a przede wszystkim, żeby jako lektorzy sami żyli słowem, które odczytują innym w kościele.
Nowy duszpasterz, więc pojawiają się nowe inicjatywy, jak choćby ta dotycząca ujednolicenia legitymacji ministranckich.
Ceremoniarze i lektorzy na zakończenie kursu otrzymują legitymację wydawaną przez archidiecezjalne duszpasterstwo LSO. Chciałbym ten pomysł rozciągnąć na całą diecezję. Księża mogą już od miesiąca składać zamówienia na legitymacje. W starych, papierowych legitymacjach były miejsca na pieczątki, teraz pojawią się hologramy, które co roku będzie można doklejać w przewidzianych miejscach. Nowością będzie też to, że takie legitymacje będą mogli otrzymać członkowie schol, bo przecież też są częścią LSO.
Tutaj otwieramy kolejny temat – schole litrugiczne.
Wydaje mi się że schole mogłyby być jeszcze bardziej przygarnięte przez duszpasterzy i osoby odpowiedzialne za LSO, żeby zapewnić im odpowiednią formację liturgiczną. Dużo sił poświęcamy na to, żeby ministranci właściwie „ogarniali” to, co się dzieje w prezbiterium, i właściwie służyli przy ołtarzu. Tłumaczymy im symbolikę, wprowadzamy ich w to misterium. Tak samo warto, by dziewczętom – bo to głównie one śpiewają w scholach – zaproponować rozwój liturgiczny, żeby nie odstawały wiedzą, rozumieniem i przeżywaniem liturgii od chłopaków.
Odbiegnijmy teraz nieco od tych spraw ogólnodiecezjalnych i zejdźmy na poziom parafii. Widzimy, że brakuje ministrantów, jest ich coraz mniej…
Nie jest moją rolą schodzenie do poziomu parafii i narzucanie czegoś księżom pracującym w poszczególnych parafiach. Myślę, że dużo zależy od inwencji, zdolności i charyzmatu każdego z tych duszpasterzy, co może pozwolić im pozyskać nowych członków służby liturgicznej, właściwie ich formować i przygotowywać do dorosłego życia i właściwego przeżywania liturgii. Myślę, że każdy z duszpasterzy doświadcza pewnych trudności. Szczególnie widzą to starsi, że kiedyś, gdy na przykład 200 dzieci przygotowywało się do Komunii, to pewien procent, od kilkunastu do kilkudziesięciu chłopaków zgłaszało się do służby przy ołtarzu. Sam niedawno próbowałem zachęcić chłopców przygotowujących się do Komunii, było ich około 70, żeby dołączyli do służby liturgicznej. Zgłosiła się tylko jedna osoba. A przecież wydrukowałem ulotki, poszli ze mną czwartoklasiści, aktywni ministranci, którzy służą przy ołtarzu, żeby zachęcić innych swoją osobą i swoim świadectwem. Ale było to mało efektywne…
Jak myślisz, z czego to wynika?
Wszyscy pewnie cierpimy z tego samego powodu – jest kryzys wiary w rodzinach, nie ma też zachęty ze strony rodziców. Rodzice są przecież pierwszymi przewodnikami, także w kwestiach wiary i zaangażowania się w nią. Na tym etapie rozwoju, można tak powiedzieć, są jeszcze dla dziecka „wyrocznią”. Mierzymy się również z tym, że dziś ciężko znaleźć odpowiednie godziny na zbiórki. Każdy ma jakieś zajęcia dodatkowe. Nawet jeśli już mógłby służyć przy ołtarzu, nie jest lękliwy, jest odważny, to w tym czasie robi coś innego. Nie jesteśmy w stanie stawać w szranki z takimi propozycjami, jak jakieś wyjazdy, turnieje, zgrupowania, kitesurfing, snowboard czy cokolwiek innego… Nie jesteśmy w stanie więcej zaproponować, bo też nie jesteśmy tego rodzaju „organizacją”.
Nie można jednak zaprzestać poszukiwań nowych form dotarcia do młodych ludzi… Od tego zaczęliśmy naszą rozmowę.
Sam staram się dopasowywać do nich. Bo przecież co innego nam pozostało? Dopasować swój plan i dbać przede wszystkim o regularność zbiórek czy spotkań. Nie odwoływać z byle powodu, to ma być pewna stałość. Poza tym nie tylko ćwiczmy przy ołtarzu – liczy się nie tylko „technika” służenia, ale ważne są też edukacja i katecheza, które poprowadzą od liturgicznej symboliki dalej, do pracy nad sobą. Nie można porzucać nadziei. Może w przyszłości warto pomyśleć o tym, żeby połączyć siły (np. z Oazą) w trosce o integralny rozwój tych młodych ludzi, którzy są nam powierzeni.
Dużo inicjatyw, wiele pomysłów, oby tylko to wszystko przynosiło wyczekiwane owoce!
Z Bożym błogosławieństwem na pewno tak będzie.