Nowo wyświęceni księża wrócili do domu, w którym przez lata przygotowywali się do przyjęcia prezbiteratu, by we wtorkowy poranek sprawować dziękczynną Eucharystię.
W tej niezwykle radosnej, a zarazem wzruszającej uroczystości, która odbyła się 4 czerwca o godz. 7, wzięli udział wszyscy biskupi gdańscy, na czele z metropolitą abp. Tadeuszem Wojdą. W modlitwie uczestniczyli także moderatorzy, alumni, wykładowcy i pracownicy, a także przyjaciele Gdańskiego Seminarium Duchownego oraz pracownicy Kurii Metropolitalnej.
Mszy św. koncelebrowanej przez czterech neoprezbiterów przewodniczył ks. Patryk Zybert. Homilię wygłosił ks. Mateusz Woroniecki. – Nikt z nas, jak tutaj siedzimy, nie znalazł się na świecie z przypadku. Nawet jeśli wydaje nam się, że okoliczności wskazują na coś innego. Nikt z nas, ochrzczonych, nie stał się katolikiem z przypadku czy też ze zwyczaju staropolskiego, bardziej lub mniej podyktowanego wiarą. Nikt z nas nie znalazł się w tym miejscu z przypadku, z eksperymentu Bożego czy z przygodnego wydarzenia. W każdej z tych okoliczności był obecny plan Boży. I bynajmniej nie było to improwizowane. Jezus chciał, abyś się tu znalazł. Wiele różnych zdarzeń, które działy się w naszym życiu, było przygotowaniem do naszych kolejnych zadań – podkreślił.
Kaznodzieja mówił także o powodach, dla których człowiek został przez Boga obdarzony życiem. – Rodzimy się po to, aby naszego Stwórcę poznać, z czasem widząc, ile i jak wspaniałych rzeczy nam dał i z jakich pobudek to uczynił – to jest z Jego czystej miłości – powiedział ks. Woroniecki. Zwrócił się też bezpośrednio do kleryków. – Jako starsi bracia życzymy wam głębokiej zażyłości z Jezusem. Skoro Pan cię wybrał, to Pan ci pomoże. Głowa do góry – pokrzepił seminarzystów.
Na zakończenie Eucharystii neoprezbiterzy udzielili tradycyjnego prymicyjnego błogosławieństwa. Następnie podczas wspólnego śniadania zaprezentowali tableau, które zawiśnie w seminaryjnym refektarzu.
Kim są nowo wyświęceni kapłani, którzy 1 czerwca zostali włączeni do gdańskiego prezbiterium?
Ks. Mateusz Glembin z parafii pw. Świętych Aniołów Stróżów w Mrzezinie. Urodził się 28 maja 1999 roku. ks. Mateusz Tarczyński /Foto GośćMateusz Glembin urodził się 28 maja 1999 r. w Pucku, w rodzinie Urszuli i Romana. Ma starszego brata i młodszą siostrę. Pochodzi z parafii pw. Świętych Aniołów Stróżów w Mrzezinie. Pierwsza myśl o kapłaństwie pojawiła się u niego już przy sakramencie bierzmowania. Do seminarium w Oliwie przyszedł zaraz po nauce w Liceum Służb Mundurowych w Pucku. – Byłem zainspirowany żeglarstwem i rozwijałem tę pasję. Miałem też możliwość poznawania różnych sportów. Wstąpiłem do liceum już z taką myślą, że później pójdę do seminarium – dzieli się swoją historią świeżo upieczony ksiądz. To, co ceni najbardziej i za co jest wdzięczny po latach spędzonych w seminarium, to możliwość częstej adoracji Najświętszego Sakramentu. – Wcześniej nie miałem możliwości przez tyle czasu adorować Pana Jezusa. A tutaj zaznałem bliskości z Panem Bogiem. To wpatrywanie się w Niego owocowało we mnie pokojem ducha, mogłem powierzyć Mu wszystkie sprawy dnia codziennego. To, co naprawdę bardzo dużo mi dawało, to wsłuchiwanie się w Jego słowo – opowiada o swojej formacji. Wakacyjne praktyki pozwoliły mu poznać lepiej Ruch Światło–Życie, w którym chętnie posługiwałby dalej, już jako prezbiter. Ważną rolę w drodze do kapłaństwa odegrał w jego życiu ks. Mateusz Zawadzki. Na obrazku prymicyjnym umieścił cytat z Ewangelii wg św. Jana: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” (15,13). – Wybrałem ten fragment ze świadomością, że nie są to łatwe słowa. Nie chodzi w nich przecież wyłącznie o tę drogę męczeństwa, ale także o to, żeby w codzienności angażować się i brać na siebie ciężary innych; chodzi o gotowość do działania – podkreśla. Czego się obawia? – Bardzo zależy mi na tym, aby ludzie, do których Pan Bóg mnie pośle, dobrze mnie zrozumieli i przyjęli – stwierdza krótko.
Ks. Adrian Nastały, urodzony 29 kwietnia 1998 r., pochodzi z parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Żelistrzewie. ks. Mateusz Tarczyński /Foto GośćAdrian Nastały przyszedł na świat w Pucku 29 kwietnia 1998 roku. Jego rodzinną parafią jest wspólnota pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Żelistrzewie. Do Gdańskiego Seminarium Duchownego zgłosił się po ukończeniu Liceum Mundurowego w Redzie. – Planowałem iść do szkoły oficerskiej w Warszawie. Jednak w wakacje po III klasie liceum pojawiła się – z mojej perspektywy znikąd – pierwsza myśl o kapłaństwie. Miałem już swój plan na życie i nie miałem ochoty go zmieniać – wspomina. Pół roku intensywnego rozeznawania, modlitwy, pytań do Pana Boga, czytania Pisma Świętego oraz inne towarzyszące temu wydarzenia zaowocowały ostatecznie decyzją o wstąpieniu do seminarium. – Kiedyś, gdy wracałem ze szkoły, spotkałem sąsiadkę, która ni stąd, ni zowąd powiedziała mi, że ma dla mnie komplet brewiarzy po swoim zmarłym wujku księdzu, bo słyszała, że idę do seminarium. Spojrzałem wtedy na nią jak na wariatkę – opowiada, śmiejąc się. Podobnych sytuacji wspomina jeszcze kilka. Jedno wydarzenie zwieńczyło cały okres rozeznawania. – To było podczas adoracji, która odbywała się we wspólnocie młodzieżowej prowadzonej w Redzie przez ks. Pawła Labudę. Powiedział on wtedy, że jeżeli ktoś otrzyma jakieś słowo, to ma do niego podejść, żeby rozeznać, czy je przekazać dalej. Pytałem wówczas Boga, czy mam iść do seminarium, czy nie. Tymi myślami nie dzieliłem się wcześniej z nikim. W pewnym momencie moja koleżanka – po rozmowie z księdzem – wzięła mnie na bok i powiedziała, że ma dla mnie dwa słowa: „Ciebie wybrałem”. To mnie rozwaliło na łopatki – opowiada ze wzruszeniem. Do kapłaństwa idzie pewnym krokiem. – Jestem otwarty. Gdzie zostanę posłany, tam pójdę z Dobrą Nowiną – mówi A. Nastały. Cytat z jego obrazka prymicyjnego brzmi: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37,5).
Ks. Mateusz Woroniecki przyszedł na świat 28 grudnia 1997 r., a jego rodzinną parafią jest parafia pw. św. Antoniego Padewskiego w Kosakowie. ks. Mateusz Tarczyński /Foto GośćMateusz Woroniecki urodził się w Wejherowie, 28 grudnia 1997 roku. Jego rodzicami są Anita i Piotr. Ma również młodszą o 5 lat siostrę Agnieszkę. Pochodzi z Kosakowa, z parafii pw. św. Antoniego Padewskiego. Z zawodu jest kucharzem, ukończył technikum w Zespole Szkół Hotelarsko-Gastronomicznych w Gdyni. – Kiedy wychodziłem z domu do seminarium, mój tata powiedział, że teraz się całkowicie przebranżawiam. Odpowiedziałem mu wtedy, że od teraz chciałbym po prostu karmić ludzi słowem Bożym I to można rzeczywiście łączyć, choćby na wakacjach z dziećmi czy młodzieżą – opowiada. Jego popisowe danie? – Kocham naleśniki, wychodzą mi bezbłędnie. Koledzy z seminarium twierdzą, że pizza też jest całkiem w porządku – śmieje się. Za sentencję, która ma go prowadzić w kapłaństwie, wybrał słowa: „Miłosierdzia chcę, a nie ofiary. Bom nie przyszedł wzywać sprawiedliwych, ale grzesznych” (Mt 9,13). Jego droga do wiary, a potem do kapłaństwa, nie była wcale taka oczywista. – W pewnym momencie mojego życia byłem daleko od wszystkich – od ludzi, od rodziny, od Pana Boga. Jednak dwóch moich najlepszych przyjaciół, Jacek i Szymon, przyciągnęło mnie na powrót do Kościoła. Zacząłem wtedy czytać Pismo Święte, oglądać katolickie treści w internecie. Przełomowym momentem były rekolekcje u jezuitów, kiedy natrafiłem na tekst o powołaniu celnika Mateusza, m.in. na te słowa, które umieściłem na swoim obrazku. To mnie bardzo uzdrowiło i podniosło na duchu, a w dalszej perspektywie utwierdziło mnie w powołaniu. Pragnę, aby również inni doświadczyli tej łaski Bożej, co ja – opowiada o swojej decyzji. Zanim wstąpił do seminarium, przez 3 lata był wolontariuszem w gdyńskim Hospicjum św. Wawrzyńca. Tam zaczął uczestniczyć w codziennej Eucharystii. Wcześniej nie był ministrantem, więc było to dla niego pierwsze doświadczenie bliskości z ołtarzem. W jego parafii posługiwał wówczas ks. Bogdan Pulczyński, dziś już nieżyjący. – Pokazał mi, jak się służy. Dużo mi mówił o Panu Bogu, a przede wszystkim dawał piękne świadectwo człowieka pokornego, który miał serce do młodzieży – wspomina. Jak wyobraża sobie swoje kapłaństwo? – Chciałbym być duchowym ojcem dla innych. Chciałbym się w tym spalać – podkreśla. – Pan Jezus powiedział, że posyła nas jak owce między wilki. Wiem, że nieraz będziemy atakowani. Wiem, że wyzwaniem będzie dotrzeć do niektórych z Ewangelią, bo są bardzo zamknięci – mówi neoprezbiter.
Ks. Patryk Zybert z parafii pw. Chrystusa Miłosiernego w Gdyni-Redłowie, urodzony 18 lutego 1999 roku. ks. Mateusz Tarczyński /Foto GośćPatryk Zybert przyszedł na świat 18 lutego 1999 r. w Gdyni. Jego wspólnotą – matką jest parafia pw. Chrystusa Miłosiernego w Gdyni-Redłowie. Ukończył XIII Liceum Ogólnokształcące w Gdyni-Obłużu. – Zawsze interesowałem się teatrem i filmem, dlatego też złożyłem papiery do klasy o tym profilu, ale ostatecznie przydzielili mnie do dziennikarsko-prawniczej. Okazało się to zrządzeniem Pana Boga, ponieważ poznałem wspaniałych ludzi – mówi. Historia jego powołania sięga aż I Komunii Świętej. – A to wszystko dzięki księdzu, który nas przygotowywał. Potem wciągnął mnie do liturgicznej służby ołtarza. Pomyślałem, że chciałbym kiedyś być takim kapłanem jak on – wspomina Patryk, mówiąc o ks. Łukaszu Białku. – W liceum chodziłem na adorację i pytałem Boga, czy to na pewno to. Znając swoją przeszłość, świadomy, że nie zawsze byłem doskonały i swoje w życiu nabroiłem, otwierałem Pismo Święte na tym samym fragmencie – kiedy Piotr mówi do Jezusa: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5,8), a On odpowiada: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10) – wspomina. Jednak nie to umieścił na pamiątkowym obrazku, lecz słowa: „Cóż oddam Panu za wszystko, co mi wyświadczył? Podniosę kielich zbawienia i wezwę imienia Pańskiego. Moje śluby, złożone Panu, wypełnię przed całym Jego ludem” (Ps 116,12-14). – To, że zostałem księdzem, to przejaw ogromnego miłosierdzia Boga. Tak to odczytuję. Czym mogę Mu się za to odpłacić? Podnosić kielich zbawienia i wzywać Jego imienia. Nic więcej Mu nie mogę dać niż codziennie na ołtarzu składać Jego ofiarę – podkreśla neoprezbiter. Ostatnimi czasy odkrył charyzmat Ruchu Światło–Życie i nie miałby nic przeciwko, żeby już jako ksiądz prowadzić grupę oazową. Ma też swoje obawy związane z kapłańskim życiem. – Zastanawiam się, czy tam, gdzie pójdę na plebanię, dogadam się z księżmi. Nie wiem, czy wszystko tam będzie grało, czy się wpiszę w klimat parafii, a bardzo bym chciał – podkreśla.