Z Kolbud do Manoppello

Katarzyna i Krzysztof Zabłońscy niebawem przeprowadzą się do włoskiego miasteczka, w którym znajduje się chusta z Boskim Obliczem. Opowiadają o tym, jak doszło do tego, że podjęli tę decyzję.

Ks. Mateusz Tarczyński: Kiedy po raz pierwszy odwiedziliście Manoppello?

Katarzyna Zabłońska: To był rok 2011. Pojechaliśmy na pielgrzymkę, na beatyfikację Jana Pawła II. W jej planie było Manoppello. Pamiętam, że stanęliśmy wtedy przed Obliczem, popatrzyliśmy na tych ludzi i pomyśleliśmy: „Czym oni się tak podniecają?”. I poszliśmy stamtąd.

Myślałem, że była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Krzysztof Zabłoński: To był ten czas, kiedy Kasia była bardziej poszukująca, a ja po prostu pojechałem sobie na pielgrzymkę, traktując ją bardziej jak urlop, taki wyjazd religijny.

Katarzyna: Potem wstąpiliśmy do wspólnoty i prywatnie wyjeżdżaliśmy z jej członkami: na kanonizację Jana Pawła II, na wystawienie Całunu Turyńskiego. Zahaczaliśmy zawsze o Manoppello. I kiedy bywaliśmy tam w małych grupach, około 15 osób, to wtedy dopiero zobaczyliśmy to Oblicze, zaczęliśmy je zauważać. Tyle razy już tam byliśmy, dzisiaj to już  ponad 20 razy, ale za każdym razem jedziemy z czym innym i z czym innym wracamy. Ktoś mi powiedział, że to nudne jeździć w to samo miejsce. Ale po prostu tam zawsze coś nowego odkrywamy. Czy jesteśmy krótko, czy długo – nie ma znaczenia – to jest po prostu cały czas nowość. Nie jesteśmy w stanie się tym miejscem w ogóle znudzić. I to pod każdym względem – tym duchowym i też tym ludzkim. Plaża, góry, święty spokój – coś cudownego!

Krzysztof: Manoppello to odludzie. I my właśnie lubimy takie odludzia, głusze, ciszę – miejsca, gdzie można się wyciszyć. Tu wszystko płynie wolniej, można się zatrzymać i wiele odkryć też w sobie.

„Odludzie” to w sumie dość delikatne stwierdzenie. Ale czuć tam jednak to „coś”.

Katarzyna: Bazylika jest otwarta, oprócz sjesty, można być tam samemu w ciszy i spokoju, co sprawia, że można się spotkać z Bogiem. My w ogóle nazywamy to miejsce spotkaniem. I to słowo jest najlepszym jego synonimem. Kiedyś od s. Blandiny kupiliśmy sobie Oblicze, nałożenie twarzy z Całunu Turyńskiego i Chusty z Manoppello, i zawsze zachęcaliśmy ludzi, z którymi tam byliśmy, żeby też je sobie nabyli. Pewnego razu, podczas jednej z naszych wizyt, dowiedzieliśmy się, że firma, która wytwarzała te wizerunki, po prostu splajtowała. Siostra rozkładała ręce, nie wiedząc, co będzie dalej. Z ich sprzedaży mogła się utrzymać. Wróciliśmy do Polski, nie rozmawialiśmy w ogóle o tym ze sobą, ale każde z nas myślało o tym, jak można siostrze pomóc.

Krzysztof: Potem wspólnie się nad tym zastanawialiśmy. Nie do końca wiedzieliśmy, czy to jest tylko nasz pomysł. Ilekroć odsuwaliśmy od siebie te myśli, tylekroć ten temat do nas wracał. Jak wyrzucamy Pana Boga drzwiami, to On wejdzie oknem. Kiedy Go przez okno wyrzucimy, to wchodzi kominem. W tej historii pojawia się też Agnieszka, która była przez pewien czas w zakonie służebniczek Przenajświętszej Krwi i mieszkała w Manoppello. W moje urodziny zadzwoniła do mnie, a ja poczułem wtedy, że muszę się z nią podzielić tą informacją, że chcemy pomóc s. Blandinie. Potem się z nią spotkaliśmy i zaczęliśmy wspólnie nad tym myśleć.

I na jaki pomysł wpadliście?

Katarzyna: Przygotowaliśmy ramki, takie jakie miała w swoim sklepiku siostra, ale też trochę według własnej wizji, i pojechaliśmy do Włoch. Agnieszka, niestety nie mogła wtedy z nami pojechać, co było dla nas dość trudne do przyjęcia. Podczas spotkania z s. Blandiną atmosfera była, delikatnie mówiąc, nieco sztywna, wręcz napięta.

Krzysztof: Rzeczywiście, s. Blandina potraktowała nas bardzo oschle. Kiedy wyszliśmy ze spotkania, pokłóciliśmy się, zarzucając sobie: „Co myśmy sobie myśleli, przyjeżdżając tu!”.

Katarzyna: Zadzwoniliśmy też do Agnieszki: „Ty tu powinnaś być!” – i tak dalej. A Agnieszka na to: „Módlcie się”. Myślałam, że przez ten telefon ją po prostu za włosy wytargam.

Brzmi trochę jak scena z latynoskiej telenoweli.

Krzysztof: Następnego dnia po śniadaniu stwierdziliśmy, że skoro już jesteśmy w tych Włoszech, to pojedziemy na plażę. Wychodzimy i widzimy samochód s. Blandiny. Patrzymy: siedzi. Przez uchylone okno patrzy na nas i mówi, że czeka tu na nas i przeprasza za to, jak wczoraj nas przyjęła. I zaprosiła na wieczór na kolejne spotkanie, które odbyło się w zupełnie innym klimacie.

Katarzyna: Teraz już wiemy, że ona zawsze potrzebuje czasu, by dany temat najpierw przemodlić.

Krzysztof: Okazało się, że bardzo jej się spodobała nasza propozycja drewnianej ramy. Przekazała swoje uwagi, ale też, abyśmy wykonali jej zawartość. Czyli Boskie Oblicze! Tego zadania się nie spodziewaliśmy! Po powrocie do Polski szukaliśmy więc rozwiązań, jak to zrobić, szukaliśmy techniki, metod i tak dalej. Trochę to trwało, zanim to dopracowaliśmy.

Katarzyna: Myśleliśmy jeszcze wtedy, że nie Pana Boga za nogi złapaliśmy, ale że to będzie nasz biznes. Tak bardzo po ludzku do tego podeszliśmy.

To dość odważne wyznanie.

Krzysztof: W 2019 roku zawieźliśmy do Włoch wypchanego pod sufit busa, ale siostra nam za to nie zapłaciła, gdyż nie miała pieniędzy.

Katarzyna: W sierpniu zeszłego roku powiedzieliśmy s. Blandinie, że nie oczekujemy za to zapłaty. Okres tych 5 lat był dla nas pewnym procesem. Bardzo dużo się działo w nas przez ten czas. Poznaliśmy też bliżej siostrę i sposób jej życia.

Krzysztof: Potraktowaliśmy Pana Jezusa jak biznes, a Pan Bóg dał nam jednak pstryczka w nos i zaprosił do czegoś większego.

Czyli akcja dopiero się rozkręca?

Katarzyna: W międzyczasie Agnieszka ułożyła sobie życie i wyszła za mąż. Widząc, że nie da rady się temu poświęcić, odłączyła się od nas. Miała opowiadać o Obliczu, a my byliśmy od jego wykonywania. A tu nagle zostaliśmy z tym sami. Widzimy w tym działanie Ducha Świętego, gdyż ta sytuacja otworzyła nas na kolejne wyzwanie.

Krzysztof: Zaczęliśmy jeździć po Polsce i opowiadać o Obliczu. Mamy prezentację multimedialną, ale scenariusz spotkań bywa różny. Jest w tym Duch Święty. Uczymy się też siebie nawzajem, bo opowiadać o czymś we dwójkę to naprawdę wyzwanie. Niedawno jeden ksiądz powiedział nam, że w sumie bardziej takie rekolekcje z tego wychodzą niż tylko opowiadanie.

Katarzyna: Widzimy, że to, co się dzieje, to jest droga, którą jesteśmy prowadzeni. Dużo musieliśmy się nauczyć i wiele przed nami. Nie sądziliśmy wcześniej, że pojawi się właśnie taki duchowy wymiar.

Z Kolbud do Manoppello   Dom, którym małżonkowie zaopiekują się w Manoppello. Archiwum prywatne

Kiedy tak słucham tej Waszej historii, to rzeczywiście, trudno zaprzeczyć, że widać w tym Boże prowadzenie. Ale czuję, że to nie koniec opowieści!

Krzysztof: Z racji swojego wieku s. Blandina rozważa, co będzie dalej z tym miejscem, jej eremem i pracownią. Chciałaby, by dalej służyło Boskiemu Obliczu i pielgrzymom. Jakiś czas temu uznała, że jesteśmy najbardziej zaangażowanymi członkami stowarzyszenia Nostra Signora del Volto Santo, które założyła, i może to my powinniśmy tym się zająć.

Katarzyna: Myślimy sobie: „Zobaczymy. Siostra ma tysiąc pomysłów na minutę, więc wszystko na spokojnie”.

Krzysztof: Zupełnie niespodziewanie otrzymaliśmy też propozycję od kapucynów, kustoszy bazyliki. Spotkaliśmy się z o. Marianem, Polakiem, który jest obecnie w klasztorze w Manoppello. Słysząc o naszym pragnieniu, by ludzie odwiedzali to miejsce, opowiedział nam o domu, który mieści się tuż za sanktuarium. Powiedział: „Mamy tu taką willę, ma 300 lat i jest po remoncie. Tak na kilkanaście osób. Jest też kaplica, a naokoło gaj oliwny”. I zapytał: „To może chcecie się tym zająć i tu przyjmować pielgrzymów?”. No cóż, nam dwa razy nie trzeba było mówić, aczkolwiek trudno było w to uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Mimo że daliśmy temu tematowi trochę okrzepnąć, myśląc, że upływ czasu coś pozmienia, to nic takiego się nie stało.

Czyli zostawiacie Kolbudy i przeprowadzacie się do Włoch?

Katarzyna: Dlaczego dla nas to jest tak ważne? Kiedy opowiadamy o Obliczu, to oczywiście mamy ze sobą wykonywane przez nas jego kopie, mamy książki, prezentację, staramy się tak przybliżyć ten wizerunek Chrystusa, by zapragnąć spotkania z Nim – chodzi o to spotkanie, o osobiste z Nim spotkanie. A ten dom spowodował, że możemy opowieść o Volto Santo zakończyć zaproszeniem do Manoppello, do spotkania twarzą w twarz ze Zmartwychwstałym.

Krzysztof: Nie wiemy, co jeszcze Pan Bóg dla nas przygotował. Ostateczną decyzję podjęliśmy pod koniec zeszłego roku. Dokładnie w sobotę, 30 grudnia, przy porannej kawie powiedziałem: „Kochanie, wyprowadzamy się do Włoch”. Wcześniej takiej decyzji bym nie podjął, nawet nie myślałem o tym, ale puzzle się połączyły.

Katarzyna: Ten, który jest Drogą, Prawdą i Życiem ma naszą decyzję. A jak to poukłada? Sami jesteśmy ciekawi, co będzie dalej!


Więcej na stronie WWW prowadzonej przez małżonków: TUTAJ

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..