Nie bój się życia przejdź do galerii

W auli Jana Pawła II w Gdańsku jako przygotowanie do czerwcowego Marszu dla Życia i Rodziny oraz Festiwalu dla Życia świętowano Narodowy Dzień Świętości Życia w archidiecezji gdańskiej.

Wydarzenie zgromadziło tych, którzy nie boją się życia - starszch i młodszych. Rozpoczęło się Koronką do Bożego Miłosierdzia. - Witam was bardzo serdecznie. Cieszę się, że przyszliście i chcecie razem z nami wspólnie przeżywać Narodowy Dzień Świętości Życia - przywitał zgromadzonych Artur Kurkowski, prezes Fundacji "Activni", koordynator Festiwalu dla Życia.

Rozpoczęcie Narodowego Dnia Świętości Życia w archidiecezji gdańskiej
Justyna Liptak /Foto Gość

Bo spotkanie wpisywało się w przygotowania do czerwcowego Marszu dla Życia i Rodziny oraz Festiwalu dla Życia, o czym również przypomniał A. Kurkowski. - Bardzo nam zależy na tym, aby festiwal i sam marsz to nie było tylko takie jednorazowe wydarzenie, gdzie się wszyscy zbierzemy, pójdziemy, a potem wrócimy do swoich domów i będziemy żyli jak dotychczas. Chcemy, żeby wartość życia i wartość rodziny tak naprawdę była cały czas obecna w nas wszystkich - podkreślił A. Kurkowski.

Koordynator zaprosił już na czerwcowy Marsz dla Życia i Rodziny oraz Festiwal dla Życia. - Przygotowaliśmy wiele atrakcji. Mam nadzieję, że trafimy w gusta i tak naprawdę zachęcimy was do tego, żeby przeżywać wspólnie święto rodziny i święto życia. Dlatego już dzisiaj warto zarezerwować sobie daty między 13 a 15 czerwca - zachęcał.

Konferencja dnia należała do "Początku Wieczności", czyli Moniki i Marcina Gomułków, którzy za pośrednictwem internetu i mediów społecznościowych dzielą się swoim doświadczeniem przeżywania małżeństwa i rodzicielstwa z Bogiem w centrum. - Jesteśmy małżeństwem od 10 lat, mamy pięcioro dzieci - tróje w domu, a dwojga jeszcze nie spotkaliśmy. Kiedy podzieliliśmy się naszym bolesnym świadectwem - straty naszego dziecka - reakcja była ogromna, dostaliśmy setki wiadomości. Byłam wdzięczna, że nie powiedziałam o tym od razu - Bóg mnie chronił, pozwalając przejść przez żałobę we właściwym czasie. Bo kiedy w końcu zdecydowałam się tym podzielić, mogłam choć trochę być wsparciem dla innych kobiet doświadczających podobnej straty - mówiła M. Gomułka.

Konferencja Moniki i Marcina Gomułków - fragment
Justyna Liptak /Foto Gość

- Mówimy o ochronie życia, ale czy troszczymy się o tych, którzy je tracą? Czy pomagamy tym, którzy pragnęli dziecka, a nie mogli go mieć? Jako Kościół mamy tu ogromną lekcję do odrobienia. Problem niepłodności i utraty dziecka towarzyszy ludzkości od początku dziejów. Jezus zaprasza nas do towarzyszenia tym, którzy cierpią, do zobaczenia ich i wzruszenia się głęboko. Czy żyjemy tak, by każde życie było święte? Nie chodzi o politykę, ale o codzienność. O to, czy widzimy tych, którzy są poranieni i potrzebują naszej obecności - dodał M. Gomułka.

Państwo Gomułkowie podkreślili, że Kościół powinien być miejscem, gdzie każdy czuje się przyjęty, gdzie żal i strata są traktowane poważnie, gdzie nie zamyka się oczu na ludzki ból. - Betania powinna być wzorem - miejscem spotkania, życzliwości, akceptacji. Czy nasze domy, parafie, wspólnoty są takimi miejscami? Wielki Post to czas refleksji. Może warto zapytać siebie, czy naprawdę widzę każde życie jako święte. Czy jestem gotów zobaczyć, podejść, opatrzyć rany i oddać kawałek swojego życia? Jezus zaprasza nas do życia poświęconego, konsekrowanego, wynikającego z naszego chrztu, z naszej tożsamości - zaznaczył M. Gomułka.

Swoim świadectwem podzieliła się również Izabela Formela, mama i żona, która swoją historię rozpoczęła tak: - Wszystko jest łaską. Jestem o tym przekonana, jednak czasem trudno przyjmować i godzić się z rzeczywistością, z którą musimy się z mierzyć. W sierpniu 2023 r. bez testu ciążowego czułam, że noszę pod swoim sercem życie. Jak się później okazało - miało nas ogarnąć podwójne szczęście. Nawet przez moment nie pomyślałam, że "czemu dwójka?". Każdy, kto mówił: "O matko, bliźniaki!", słyszał ode mnie: "Ja się cieszę, że biją serca, to jest najważniejsze". Oczekiwaliśmy ich z radością. Chociaż, mimo tej radości, miałam trudny czas - nie umiałam się modlić. Po wymarzonym porodzie domowym i dwóch trudnych porodach szpitalnych wiedziałam, że przy ciąży bliźniaczej po dwóch cięciach nie mam szans na poród w domu. Bałam się i nie chciałam podejmować decyzji odnośnie do porodu - wspomina.

Przyznaje, że Bóg podjął decyzję za nią. - Pewnego dnia poczułam się gorzej, nie jakoś bardzo, ale coś mnie tknęło. Choć zwykle unikam szpitali, tym razem zadzwoniłam do męża i pojechaliśmy. Okazało się, że rodzę. To był 29. tydzień. Nie wiedziałam nic o wcześniakach, wydawało mi się, że to malutkie dzieci, które zaraz podrosną i pójdą do domu. Lekarze szybko sprowadzili mnie na ziemię - mówi.

Świadectwo - Izabela Formela - fragment
Justyna Liptak /Foto Gość

Dodaje, że poród był cudem. Dzieci przyszły na świat 40 minut po przyjeździe do szpitala. - Nie było cięcia, choć lekarze chcieli je zrobić. Wszystkie sale operacyjne były jednak zajęte. Dzięki św. Józefowi urodziły się naturalnie. Myślałam, że pobędziemy chwilę i wrócimy do domu. Trzeciego dnia lekarz powiedział: "Nie wiem, czy one sobie poradzą". Walka zaczęła się na dobre. Miałam myśl, by ochrzcić dzieci, ale bałam się, że to będzie jak zgoda na ich śmierć. W końcu powiedziałam mężowi: "Musimy to zrobić". Odpowiedział: "Nie chciałem cię martwić, ale i tak miałem zamiar ich ochrzcić". Ochrzciliśmy ich w trzeciej dobie życia - wspomina I. Formela.

Matka ze wzruszeniem opowiada, że jej dzieci mieściły się w dłoni. - Byli tacy malutcy, z wagą tylko 1300 g. Lekarze mówili, że jeśli przeżyją, to będą głęboko niepełnosprawni. Przerażona, trzymałam się słów męża: "Maryja zawsze odpowiadała »tak«. Módlmy się". Zaczęliśmy odmawiać Nowennę Pompejańską, błagaliśmy, żeby przeżyli. Obiecałam Bogu, że nie będę narzekać na macierzyństwo - opowiada.

Dodaje, że kiedy zaczęli nowennę, wszystko się pogorszyło. - Transfuzje, wylewy do mózgu, sepsa. Siódmego dnia życia pierwszy raz wzięłam Antosia na ręce, ale zaraz usłyszałam, że stan Sary jest tragiczny, pękły jej jelita, musi być operowana. W ważącym 1200 g ciałku była igła w każdej żyłce, podawano jej 23 leki. Gdy przewieziono ją do innego szpitala, od 2.00 w nocy dzwoniłam, żeby dowiedzieć się, co z nią. O 6.00 rano usłyszeliśmy, że jej stan jest krytyczny. Lekarz powiedział: "Może przeżyje, ale będzie niepełnosprawna" - mówi ze wzruszeniem.

Wspomina, że kiedy wróciła do domu bez dzieci, czuła się jakby wszyscy wokół szeptali: "Gdzie jest twój Bóg?". Nie chciała nikogo widzieć. Ale ludzie jej nie opuścili. Przynosili jedzenie, pisali, że zamawiają Mszę św., wpłacali pieniądze na rehabilitację. Zebrali 80 tys. zł, choć prosili o 25.

- Modliliśmy się nieustannie, ale gdy dzieci wróciły do domu, modlitwy było mniej. Wtedy stan Antosia się pogorszył. Miał operację oczu, ale pojawiły się komplikacje. Lekarz powiedział: "Nie wiemy, co mu jest, może umrzeć w każdej chwili". Znowu modlitwa - i znowu poprawa. Sara musiała mieć operację zamknięcia stomii. Początkowo wszystko szło źle. Moje starsze dzieci zachęciły mnie do modlitwy do św. Rity. Następnego dnia lekarz powiedział: "Prawie żadna operacja tego typu nie kończy się tak dobrze. Stomia jest w pełni zamknięta, stan bardzo dobry" - wspomina.

Dodaje, że dzisiaj jej dzieci są zdrowe. Poza wadami wzroku nie mają żadnych powikłań. - To cud wymodlony przez setki ludzi - zapewnia I. Formela.


Więcej o Narodowym Dniu Świętości Życia w 14. numerze "Gościa Gdańskiego" na 6 kwietnia.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..