W sobotę 18 października w archikatedrze oliwskiej uroczyście zainaugurowano diecezjalny etap procesu beatyfikacyjnego sługi Bożej s. Judyty Urszuli Napierskiej ze Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej.
Wprowadzeniem do oficjalnej, kanonicznej inauguracji procesu beatyfikacyjnego była Eucharystia, której przewodniczył abp Tadeusz Wojda. W homilii pasterz przybliżył historię życia s. Napierskiej. - Jej biografia nie jest opowieścią o cudownych interwencjach na każdym kroku. To historia zwyczajnej kobiety, jakich wiele: cichej, pracowitej, nieobecnej w kronikach świata, a wrażliwej na Boga i ludzi, która z całych sił dążyła, by być blisko Jezusa - mówił arcybiskup.
- Urodziła się w 1932 r., w rodzinie wielodzietnej, jako jedenaste dziecko, tuż przed dramatem II wojny światowej. Matka - kobieta rozmodlona i prosta - nauczyła ją, że wiara to relacja, a pobożność to wierność w małych rzeczach. Potem przyszedł czas, który złamał wiele rodzin. W 1939 r. wybuchła wojna. Ojciec i bracia zostali wywiezieni na roboty przymusowe do Niemiec. Jeden z braci zdołał przedostać się do Anglii; kontakt z nim był skąpy i przerywany, pozostali nie wrócili. Po wojnie ojca ponownie aresztowano i zesłano na Sybir - stamtąd już nie powrócił. Relacje rodzinne, także z siostrami, nie zdołały się odbudować. Najmłodsza, "spóźniona" o 8 lat w stosunku do poprzedniego dziecka, czuła się nieraz niepotrzebna i pozostawiona na marginesie. Tak kształtowała się jej szkoła samotności - wyjaśnił.
Kapłan podkreślił, że do trudnych doświadczeń dołączyła jeszcze kruchość ciała. - Jeszcze jako nastolatka często trafiała do szpitali. Lekarze stwierdzili poważne zmiany w kościach. Przeszła łącznie 24 operacje. Jedna noga stała się znacznie krótsza od drugiej, co niosło ból nie tylko fizyczny. Rozpoznajemy tu dynamikę krzyża: pragnęła życia zakonnego, bliskości Jezusa, a dostawała drogę pod górę, wyboistą i niepojętą. Jak to przyjąć? - dodał.
Abp Wojda przytoczył słowa z dziennika sługi Bożej. - Zapisała, że na początku buntowała się przeciw krzyżowi. Nie godziła się z kolejnymi operacjami, z ograniczeniami, z bezsilnością. Z czasem, w świetle łaski, odczytała sens cierpienia: zaczęła prosić, aby krzyż stawał się miejscem jej ofiary za kapłanów, zwłaszcza tych, którzy przeżywają kryzysy i upadki. Usłyszała w sercu słowa, które nosiła jak testament: Jezus wybrał ją, aby objawić zasługę Jego męki, ale zarazem by pozostała ukryta, zapomniana, złączona z Eucharystią, zdolna wynagradzać za świętokradztwa. Prosił o serce trwale zjednoczone z Jego męką w pokorze, łagodności, posłuszeństwie, ubóstwie i milczeniu. To nie są łatwe słowa. To program na całe życie - powiedział.
- Papież Franciszek w Evangelii gaudium mówi, że jesteśmy wezwani, by stać się "osobami-amforami", z których inni mogą zaczerpnąć wody. Niekiedy ta amfora zamienia się w ciężki krzyż. Ale właśnie na krzyżu, z przebitego boku Pana, wypłynęła żywa woda - źródło nadziei. Dlatego nie dajmy sobie odebrać nadziei. To zdanie zdumiewająco dobrze tłumaczy drogę s. Urszuli - jej życie stało się amforą wypełnioną miłością, pokojem i nadzieją, choć naczynie było kruche, a droga - wymagająca - dodał kaznodzieja.
Metropolita gdański zaznaczył, że kobieta zrozumiała to przesłanie. - Pisała wówczas: "Dla Jezusa zapracować się, zamęczyć; z miłością przyjmować każde przykre słowo; pragnąć być uważaną za nic; być gotową na pogardę i prześladowanie za okazaną miłość; znosić pokusy i namiętności ciała. Przy każdej pracy, gdziekolwiek jestem, Jezu, jesteś prawdziwie obecny. Pan pragnie, abym ofiarowała Mu wszystkie przykrości, choroby, zwątpienia - dla zbawienia świata". Tak mówią ludzie zjednoczeni z Chrystusem. Wielcy mistycy nie zawsze piszą traktaty. Czasem haftują bieliznę ołtarzową - podkreślił pasterz.
- Wielu kapłanów miało okazję spotkać s. Urszulę. Świadczą, że w jej obecności czuło się ciepło serca, że stwarzała wokół siebie inny klimat - prosty, ewangeliczny, cichy. Nie głosiła długich konferencji. Haftowała ornaty i stuły, dbała o rzeczy małe, które służą rzeczom największym. W ten sposób stawała się naczyniem, z którego Bóg nalewał innym wody życia. To jest świętość codzienna: obecność, uśmiech, dobre słowo, wierna posługa - bez rozgłosu, za to z miłością - tłumaczył.
- Dziękujemy dziś Bogu, że możemy rozpocząć ten proces. Dziękujemy za dar jej życia, za świadectwo w cierpieniu i w radości. Prosimy, aby nadal nas wspierała, szczególnie kapłanów, za których ofiarowywała swoje bóle i trudy. Niech jej przykład uczy nas modlitwy, łagodności i wytrwałości. Niech przypomina, że Ewangelia rośnie w ciszy i że Jezus naprawdę jest blisko. Prośmy, aby dobry Bóg doprowadził ten rozpoczęty proces do beatyfikacji sługi Bożej s. Judyty Urszuli Napierskiej, dla umocnienia wiary wielu i dla chwały Bożej - zakończył arcybiskup.
Po liturgii w refektarzu pocysterskim zaprzysiężono trybunał, co formalnie uruchamia zbieranie materiału dowodowego: dokumentów, świadectw i pism związanych z życiem i opinią świętości s. Napierskiej. Ten etap - prowadzony lokalnie - kończy się przesłaniem akt do Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie.
Więcej w 44. numerze "Gościa Gdańskiego" na 2 listopada.