O oddziale majora „Łupaszki”, płycie „Niewygodna prawda” i serialu „Czas honoru” z prof. Piotrem Niwińskim rozmawia Jan Hlebowicz.
Skąd w takim razie nazwa „Brygady Śmierci” przypisywana oddziałowi „Łupaszki”?
– Jest to nazwa wywodząca się jeszcze z czasów wileńskich. Major „Łupaszko”, wówczas rotmistrz, miał przejąć dowództwo oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie dowodzonego przez porucznika Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”. Burzyński od kwietnia do sierpnia 1943 roku stworzył blisko 300-osobowy oddział ściśle współpracujący z Sowietami. Niestety nieco się przeliczył. Rozkazy z Moskwy były jasne: należy rozwiązać brygadę „Kmicica”. Część kadry dowódczej została rozstrzelana, żołnierze zostali wcieleni do sowieckiej partyzantki. Wtedy pojawił się major „Łupaszko”, który przejął kilkunastu niedobitków. Jednak do Komendy Okręgu Wileńskiego AK dotarła informacja, że oddział „Kmicica” przestał istnieć. Okazało się, że to nieprawda. Szendzielarz odtworzył brygadę, która funkcjonowała dalej. W styczniu 1944 roku doszło do starcia „Łupaszki” z wojskami niemieckimi i policją litewską pod miejscowością Woźniany. Bitwa była nie do wygrania. W pewnym momencie Niemcy i Litwini, których było zdecydowanie więcej i którzy mieli lepsze uzbrojenie, zaczęli przeważać. Widząc, co się dzieje, jeden z żołnierzy majora zbiegł z pola walki i przekazał informację, że oddział „Łupaszki” został rozbity. Następnego dnia do Komendy Okręgu przyszedł meldunek, z którego wynikało, że bitwa pod Woźnianami jednak została wygrana przez partyzantów. Niemcy i Litwini zostali rozbici. Dwa dni później, wycofując się spod Woźnian, brygada majora została zaatakowana przez sowieckich partyzantów, którzy dysponowali siłami dziesięciokrotnie większymi od oddziału AK. Ponownie, w trakcie walk, do Komendy Okręgu przyszedł meldunek, że oddział „Łupaszki” przestał istnieć. Kiedy jednak „Łupaszko” wysłał swojego łączniku z wiadomością, że brygada przetrwała i walczy dalej, sam komendant Okręgu Wileńskiego, pułkownik Aleksander Krzyżanowski „Wilk” roześmiał się i powiedział: „Oddział Szendzielarza to prawdziwa brygada śmierci. Trzykrotnie ginęła i za każdym razem niczym feniks powstała z popiołów”.
Bywały takie sytuacje, kiedy ludność cywilna wstawiała się za milicjantami, członkami partii?
– Tak. W jednym z posterunków Milicji Obywatelskiej na Kociewiu wręcz dozbrojono milicjantów. Mieli przestarzałe karabiny, mało amunicji, a ludzie wypowiadali się o nich dobrze. Zdobytą wcześniej na ubekach i żołnierzach sowieckich broń przekazano milicjantom z komunikatem: skuteczniej brońcie tych rejonów przed bezprawiem.
W PRL, ale także i w wolnej Polsce pisano, że ludność cywilna nie sprzyjała oddziałom partyzanckim na terenie Kaszub i Kociewia. To prawda?
– Partyzantka nie przetrwa w terenie dłużej niż dwa tygodnie, jeśli nie będzie miała poparcia miejscowej ludności. Mieszkańcy Pomorza musieli im sprzyjać. Mogło być to spowodowane terrorem albo dobrowolną chęcią pomocy. W tym wypadku o żadnym terrorze nie ma mowy. Choćby dlatego, że żaden mieszkaniec Kociewia i Kaszub nie ucierpiał z rąk żołnierzy 5. Wileńskiej. Raz, na wyraźne życzenie miejscowych, rozstrzelano dwóch cywili, którzy byli tajnymi informatorami Urzędu Bezpieczeństwa. Żołnierze „Łupaszki” chodzili w polskich mundurach i zachowywali się jak na żołnierzy przystało. Za żywność, nocleg i wypożyczone rzeczy płacili pieniędzmi. W sytuacji kryzysowej, kiedy tych pieniędzy akurat nie mieli, zostawiali kwit rekwizycyjny, do rozliczenia po zakończeniu wojny. Ta praktyka nie była niczym wyjątkowym. Ludność postrzegała ich jak żołnierzy i dlatego im pomagała bez względu na poglądy polityczne.
Na czym polegała Akcja X?
– Rozpoczęła się w 1948 roku. Była to akcja ogólnopolska polegająca na dokładnej inwigilacji i rozpracowaniu akowców z Wileńszczyzny. 6 tysięcy z nich w wyniku tych działań zostało aresztowanych. A wszystko zaczęło się w... Gdyni, na Wzgórzu Focha. Pewnego razu por. Edmund Bukowski „Zbyszek”, jeden z oficerów Okręgu Wileńskiego, pierwszy odnaleziony na tzw. „Łączce”, dostał rozkaz nawiązania kontaktu z siatką łączności wywiadu Rządu Polskiego w Londynie. Podjął to zadanie i właśnie w Gdyni przekazał tajne informacje. Jednak jak się okazało, cały lokal, gdzie odbyło się spotkanie, był pod obserwacją. Od tego momentu ubecy zaczęli namierzać siatkę wileńską i stąd zrodził się pomysł przeprowadzenia Akcji X.
Jak silna była inwigilacja 5. Brygady Wileńskiej AK?
– Inwigilacja oddziałów „Łupaszki” nigdy się nie powiodła. UB próbowało wysyłać agentów, podszywających się pod AK. Oddział majora uległ, zgodnie z rozkazami, powolnej i przez to stosunkowo bezpiecznej demobilizacji. Łatwo było powiedzieć: „żołnierze, idźcie do domu”. Problem polegał na tym, że oni tych domów nie mieli. Trzeba było przygotować odprawę, bezpieczne lokale, a dopiero potem zwolnić ze służby. Paradoksalnie partyzanci o wiele bezpieczniej czuli się w gęstwinie leśnej niż w mieście. Ostatni podkomendny majora, Kazimierz Kamieński „Huzar”, zginął w 1952 roku.
Ilu przetrwało okres stalinowski?
– Niewielka część. Wielu zostało skazanych na karę śmierci, inni umierali w więzieniach po długich torturach.