O niepodległości, współczesnym patriotyzmie i kleryckich jednostkach wojskowych z ks. kmdr. Bogusławem Wroną, dziekanem Marynarki Wojennej rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Ks. Rafał Starkowicz: Dziekan Marynarki Wojennej to eksponowane stanowisko. Co właściwie należy do obowiązków człowieka, który je pełni?
Ks. kmdr Bogusław Wrona: Po pierwsze jestem proboszczem parafii i garnizonu. Robię to, co każdy proboszcz. Mam swoich parafian. Po części wojskowych, po części mieszkających na terenie parafii cywilów. Moje działania to Msze św., śluby, pogrzeby, chrzty, I komunia święta, rekolekcje, misje św. Także praca duszpasterska z ludźmi pracy zatrudnionymi w Stoczni Marynarki Wojennej. To są ludzie, którzy mnie otaczają. Siłą rzeczy włączam się w ich życie. Współpracuję z moimi wikariuszami. Marynarka Wojenna, Port Wojenny, wszystkie jednostki wojskowe… Mam pod opieką także historyczny kościół, wybudowany przez bł. ks. Miegonia. Ten kościół przez 40 lat był magazynem. Jest więc wiele do roboty.
Nic nie odróżnia dziekana od proboszcza?
- Jako dziekan, koordynuję prace proboszczów w poszczególnych parafiach wojskowych. To parafie od Świnoujścia do Sopotu. Dużo jeżdżę. Poza tym mam obowiązki wynikające z tego, że obsługujemy także teren morski. Okręty to przecież także terytorium Polski. Na jednym z nich od roku jest kapelan, ks. Radek. Niedługo będzie miał na okręcie, jako na części parafii, dwa chrzty.
Jakie były początki Księdza powołania?
- Kiedy zdawałem maturę, wprost z sali w której się to odbywało, pojechaliśmy z kolegami do Warszawy, aby wziąć udział w papieskiej Mszy św. na Placu Zwycięstwa. Dzisiaj myślę, że miało to duży wpływ na moje odczytywanie powołania.
Pochodzi Ksiądz z diecezji Tarnowskiej. Jak więc Ksiądz tu trafił?
- To prawda. Zostałem wyświęcony na przez abp. Ablewicza. Po ośmiu latach posługi, a byłem wówczas wikariuszem w Tarnowie, któregoś dnia w czerwcu 1993 wracałem ze szkoły i na schodach plebanii spotkałem mojego proboszcza. Mówił, że ówczesny ordynariusz tarnowski, bp Życiński spotkał się z bp. polowym Sławojem Leszkiem Głódziem, który prosił biskupów o oddelegowanie księży diecezji wojskowej. To były jej początki. Proboszcz popatrzył na mnie i powiedział: "Ksiądz był w wojsku… może ksiądz pójdzie?" Po trzech godzinach zatelefonowałem do biskupa. Spotkanie odbyło się nazajutrz rano.
Zwykle kapłanowi nie jest łatwo zmienić diecezję…
- Biskup zapytał mnie tylko czemu chcę pracować w wojsku. Powiedziałem, że pracowałem w różnych parafiach: wiejskiej, uzdrowiskowej, miejskiej. Prowadziłem też wszystkie możliwe grupy i wydaje mi się, że niczego nowego w diecezji tarnowskiej nie spotkam. A ponieważ sam byłem w wojsku, wiem jakie są potrzeby pracy duchowej w tamtym środowisku i uważam, że mógłbym tam zrobić dużo dobrej roboty. Odpowiedzią była najkrótsza przemowa bp. Życińskiego, o jakiej słyszałem. Powiedział: Proszę przekazać bp. polowemu, że oddelegowuję jednego księdza, ale ma pracować za dwóch. Błogosławię. Szczęść Boże.
Myślał Ksiądz wcześniej o pracy w wojsku?
- Mimo że z parafii, w której pracowałem był już od pół roku ks. Radzik, dzisiaj mój kolega, dziekan sił powietrznych, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. O nic nie pytałem. Robiłem swoje. Ale decyzja przyszła szybko.
Był Ksiądz w wojsku wcześniej. Nie uniknął Ksiądz poboru?
- Początkowo, po maturze złożyłem papiery do dwóch instytucji: Do Wyższej Szkoły Wojsk Zmechanizowanych we Wrocławiu i Seminarium Duchownego w Tarnowie. Na uczelnię wojskową składałem papiery wraz kolegą. Tam podczas egzaminu spytano go, czy jest wierzący. A gdy odpowiedział, że tak, kazano zmienić światopogląd. Jak to usłyszałem, wycofałem papiery z tej uczelni. Później okazało się, że to nie ja musiałem zmienić światopogląd, ale że z czasem to wojsko go zmieniło. Wcześniej jednak doświadczyłem poboru, już podczas trwania nauki w seminarium.