Pożegnaliśmy jednego z ostatnich podkomendnych "Łupaszki". Chyba mogę napisać, że się znaliśmy...
Kilka godzin temu zakończył się pogrzeb Józefa Bandzo ps. "Jastrząb". Mimo 92 lat na karku i postępującego nowotworu krtani, z którym zmagał się od lat, do końca życia pozostawał aktywny. Spotykał się z młodzieżą i kibicami. Na patriotycznych koncertach rockowych kapel stał w pierwszym rzędzie.
Chyba mogę napisać, że się znaliśmy. Pan Józef na Wybrzeżu bywał przynajmniej kilka razy w roku. Trudno się dziwić, że Kaszuby i Kociewie darzył sentymentem. To właśnie tu od 1946 r. jako dowódca patrolu dywersyjnego, a później osobisty ochroniarz "Starego" (bo tak on i jego koledzy mówili na "Łupaszkę"), wykonywał najbardziej niebezpieczne zadania.
Z utęsknieniem czekał więc na kolejne edycje Rajdu Szlakiem V. Wileńskiej Brygady AK w Borach Tucholskich, Festiwalu "Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci" w Gdyni czy Krajowej Defilady Żołnierzy Wyklętych w Gdańsku. Przy tych okazjach zawsze znajdował czas, by podzielić się swoimi niezwykłymi "leśnymi" opowieściami. Józef Bandzo dobrze czuł się na Kociewiu. To zdjęcie zrobiłem mu przed rokiem Jan Hlebowicz /Foto Gość
Dłużej rozmawialiśmy rok temu, gdy pan Józef odwiedził nas w rodzinnym domu na Kociewiu. W podziękowaniu za gościnę podarował nam własnoręcznie zrobioną figurkę żołnierza. Wykonał ją z modeliny. Wracał wtedy wspomnieniami do Wilna swojego dzieciństwa, mówił o harcerstwie, ukochanym dowódcy "Szczerbcu", ale także o "Łupaszce", "Żelaznym" i "Ince". Nie pozwalał nazywać siebie "bohaterem". "Przecież nic takiego nie robiliśmy" - powtarzał wielokrotnie.
Cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Miał doskonałą pamięć. Mówił powoli, piękną polszczyzną. Nigdy nie zapomnę jego silnego uścisku dłoni, nieco zawadiackiego uśmiechu i młodzieńczej iskierki w oku rzadko spotykanej u ludzi w jego wieku.
Kilka dni po naszej rozmowie na zakończenie Rajdu Szlakiem V. Wileńskiej Brygady AK wręczał jego uczestnikom ryngrafy z wizerunkiem Matki Bożej Ostrobramskiej. Taki sam nosił on i jego przyjaciele z oddziału. Pan Józef wielkie nadzieje pokładał w młodych ludziach. Powiedział mi: "Taka będzie Polska, jaka będzie polska młodzież".
Przez lata był inwigilowany i prześladowany przez służby specjalne PRL. Ostatecznie został oskarżony i pod fałszywymi zarzutami skazany na karę śmierci, zamienioną następnie na dożywocie. Wyszedł na wolność dopiero w 1976 r. Na długich 16 lat musiał zostawić swoją żonę i córkę. Później, także już w wolnej Polsce, z nikim nie rozmawiał o swojej przeszłości.
"W pewnym momencie straciłem nadzieję. Byłem przekonany, że łatki »bandytów« nigdy nie uda się od nas odczepić" - przyznał kiedyś pan Józef. Na szczęście się pomylił. Świadczą o tym tłumy ludzi z całej Polski, które przybyły na warszawskie Powązki pożegnać swojego bohatera. Cześć jego pamięci!