"Nagle usłyszeliśmy ciężkie kroki. Pierwszy sowiecki żołnierz stanął przed nami gotowy do oddania strzału. Drugi podszedł do nas i zabrał nam zegarki" - pisał ks. Georg Klein, wikariusz kościoła św. Józefa, w którym chwilę później rozegrała się tragedia.
Gwałt i czekolada
Gwałtom towarzyszyły krwawe „zabawy”. Pijani czerwonoarmiści robili z ludzi „żywe tarcze” i strzelali do ratujących się ucieczką. Kiedy brakowało już nabojów, Sowieci zabierali się do palenia - nie tylko zabudowań, ale też ludzi. To przywołany już przykład tragedii, która rozegrała się w kościele św. Józefa. Podpalano również zabudowania mieszkalne. „Z samochodu zeszli wojskowi, starsi wiekiem, z ogromnymi brodami. Każdy z nich dźwigał kanister z benzyną, a na ramieniu długi lont. Na polecenie swego przełożonego zaczęli wchodzić do klatek schodowych. Szłam wolno dalej w kierunku Brzeźna i zauważyłam, że po jakimś czasie cały kwartał domów jednocześnie zaczął się dymić i palić” - zapamiętała H. Sokollek, która była świadkiem podpalenia robotniczych bloków we Wrzeszczu, zamieszkałych przez kolejarzy i portowców.
Sowieccy żołnierze, nazywający się dumnie „wyzwolicielami”, masowo gwałcili, grabili i mordowali zarówno niemieckich, jak i polskich mieszkańców Gdańska. W tle zniszczone spichrze.Na masowe mordy, gwałty, podpalenia, grabieże dowództwo frontu zareagowało dopiero po kilku dniach od zdobycia miasta, zalecając karać za przestępstwa nie tylko bezpośrednich winnych, ale także ich dowódców. „Byli i tacy, głównie oficerowie, którzy starali się powstrzymywać swych towarzyszy od wzniecania pożarów, od gwałtów i niszczenia wszystkiego wokół. Czasami nawet stawali w naszej obronie. Zdarzały się i takie przypadki, że pijany żołnierz gwałci dziewczynę, a następnego dnia, po wytrzeźwieniu, wraca żeby ją odszukać i przynosi chleb i czekoladę” - wspominała Dorothea Engels, która przeżyła zajęcia Gdańska.