"Nagle usłyszeliśmy ciężkie kroki. Pierwszy sowiecki żołnierz stanął przed nami gotowy do oddania strzału. Drugi podszedł do nas i zabrał nam zegarki" - pisał ks. Georg Klein, wikariusz kościoła św. Józefa, w którym chwilę później rozegrała się tragedia.
Szczury i wszy, czyli epidemia
Dramat mieszkańców Gdańska nie wynikał jedynie z masowych zbrodni dokonywanych przez czerwonoarmistów, ale także fatalnej organizacji „wyzwolicieli”. Na przykład pozostawiono całkowicie bez opieki mieszkańców Domu Starców w Oliwie, którzy w konsekwencji zmarli z wycieńczenia i zostali pochowali przez okolicznych mieszkańców. W mieście brakowało podstawowych produktów. Panował powszechny głód. „Sowieci pędzili często zaprzęgami w stanie nietrzeźwym przez Aleję Rokossowskiego (dziś Aleja Zwycięstwa, przyp. JH). Przy tym zdarzało się, że konie łamały sobie nogi. Wyprzęgano je i pozostawiano. Wśród Niemców rozchodziło się to lotem błyskawicy. Napływali ze wszystkich kątów i rzucali się z nożami na jeszcze żyjącego konia. Naszym krewnym udało się wykroić najlepsze kawałki. Ich ręce były jednak usiane ranami ciętymi” - zapamiętał Klaus Stamm.
Walki w centrum Gdańska nie trwały długo. Intensywny ostrzał artyleryjski, a przede wszystkim bombardowania lotnicze zmusiły Niemców do opuszczenia pozycji.Konsekwencją toczonych walk oraz zajęcia miasta przez źle zorganizowaną Armię Czerwoną, była również epidemia tyfusu. Ludzkie zwłoki leżały obok padliny zwierząt. Kiedy odór trupów stawał się nie do zniesienia, sowieccy żołnierze podlewali je wódką i podpalali. Po ruinach biegały szczury. Brakowało wody, sanitariatów oraz kanalizacji. Ludzi trapiły świerzb i wszy. Szczątki zmarłych unosiły się także na wodach Motławy. To wszystko spowodowało wybuch epidemii, której ogniska zataczały coraz szersze kręgi. Śmiertelne żniwo choroba zebrała szczególnie w więzieniu na ul. Kurkowej, gdzie w przepełnionych celach przebywali osadzeni Niemcy. „Pracownicy więzienni w pewnym okresie, aby uchronić się przed zarażeniem, nosili maski przeciwgazowe. Do wyciągania zwłok z celi, służył strażacki bosak” – pisze historyk dr Maciej Żakiewicz. Na tyfus umarł m.in. szambelan papieski ks. Magnus Bruski, proboszcz bazyliki św. Mikołaja. Pod Gdańskiem pożegnała się z życiem także matka Czesława Miłosza, Weronika z Kunatów Miłoszowa.