Ks. Jerzy Kownacki jest jednym z bohaterów książki pt. "Księża bez cenzury. Rozmowy pod koloratką", napisanej przez kleryków Gdańskiego Seminarium Duchownego. Mówi w niej o rozeznaniu powołania oraz swojej kapłańskiej drodze.
Z okazji 60. rocznicy powstania Gdańskiego Seminarium Duchownego klerycy wydali książkę pod patronatem "Gościa Niedzielnego", w której opublikowali wywiady z 4 najstarszymi księżmi, wychowankami i profesorami GSD: ks. prof. Andrzejem Kowalczykiem, ks. prof. Antonim Misiaszkiem, ks. dr. Stanisławem Ziębą i ks. dr. Jerzym Kownackim. Kapłani bez patosu opowiadają o swoim życiu, odpowiadają na trudne pytania i podejmują niewygodne tematy.
Dzięki uprzejmości alumnów przytaczamy fragmenty rozmowy ówczesnego kleryka Szymona Turzyńskiego ze śp. ks. Kownackim. Książkę można kupić tutaj.
kl. Szymon Turzyński: Jakim dzieckiem był mały Jurek Kownacki?
ks. Jerzy Kownacki: Podobno byłem zbyt dojrzały jak na swój wiek. Byłem indywidualistą i ciężko przychodziło mi przystosowanie się do grupy. Buntowałem się od najmłodszych lat. Nie poszedłem do przedszkola! Gdy zostałem zapisany do podstawówki, często wagarowałem, nie lubiłem chodzić do szkoły, co zostało mi do samej matury.
W którym roku przyszedł Ksiądz Profesor do seminarium?
W 1958 r. Byliśmy drugim rocznikiem w historii seminarium. Przyszło nas dwudziestu czterech, a do święceń dotarło jedenastu, czyli niecała połowa. W seminariach to normalka.
Jak Ksiądz Profesor rozeznawał powołanie?
Powołanie i chęć wstąpienia do seminarium było i jest dla mnie wielką tajemnicą. Po maturze mój kolega z klasy poszedł do seminarium w Pelplinie. Z tej okazji jego proboszcz sprezentował mu sutannę. Odwiedziłem go pewnego razu i dla kpiny ją ubrałem. Nie miałem zamiaru zostać księdzem, ale po kilku dniach, zacząłem się zastanawiać: Dlaczego ja ubrałem tę sutannę? Czy to nie jest jakiś znak? Trwały wakacje, więc miałem trochę czasu na przemyślenia.
Urodziłem się w Toruniu, a wychowałem w Wąbrzeźnie, więc nie powinienem studiować w seminarium w Gdańsku, ale w Pelplinie. Pojechałem więc tam złożyć dokumenty. Jakimś cudem pojechał ze mną ojciec. Chyba chciał sprawdzić, czy dojadę. Kiedy wysiedliśmy z samochodu, ksiądz rektor nas zauważył, wyjrzał przez okno i powiedział: "Pan tu sam nie przyjechał, tylko pana przywiózł ojciec. To chyba nie była pańska decyzja. Niech pan złoży dokumenty, ale nie wiem, czy zostaną przyjęte przez biskupa". Zaniosłem więc papiery do rektoratu, a kiedy wyszedłem, ojciec powiedział, że skoro tak się tutaj sprawy mają, to w takim razie pojedziemy do Gdańska.
Jakie panowały zasady w seminarium?
Regulamin był straszny, taki niemiłosierny. Za dużo było nacisku na niewolno, niewolno, niewolno. Między innymi przechadzka, była raz, czy dwa razy w tygodniu. I zawsze odbywały się te same trasy: w zimę nad morze, a latem do zoo. Wiesz, dlaczego latem szliśmy do zoo, a nie nad morze? Żebyśmy nie oglądali dziewczyn w strojach kąpielowych. Poza tym zawsze musieliśmy chodzić po dwóch albo trzech. Nigdy nie wolno było chodzić samemu.
A jaką funkcję miał Ksiądz Profesor?
Przez rok, czy dwa byłem zaangażowany w wydawanie czasopisma kleryckiego Novelle Olivarum. Byłem wice-naczelnym. Na trzecim roku zostałem głównym ceremoniarzem. I tak przez całe życie posługiwałem jako ceremoniarz, najpierw w seminarium, a potem kolejnym biskupom aż do emerytury. Przypominam sobie taką scenę z ks. prof. Kowalczykiem. On chyba z dwa, czy trzy lata się modlił, żeby mnie z seminarium wyrzucili (śmiech). Dlatego, że on nigdy wcześniej nie był ministrantem i przy asystach był trochę niepewny. A ja jako główny ceremoniarz byłem bardzo spięty, zdenerwowany. I on w pewnym momencie się mnie pytał: "Co ja mam teraz zrobić?", a ja mu bardzo brzydko odpowiedziałem, że ma mnie pocałować wiadomo gdzie. Potem, na studiach był moim najbliższym kolegą.