- Ks. Jan kazał wszystkim wstać i swoją nienajlepszą dykcją zmusił nas do powiedzenia "Ojcze Nasz"... po łacinie. Obiecał, że za miesiąc każdy z nas będzie znał to na pamięć - wspomina były uczeń ks. Kaczkowskiego.
Po święceniach kapłańskich ks. Kaczkowski trafił jako wikariusz do parafii Świętych Apostołów Piotra i Pawła w Pucku (więcej na ten temat TUTAJ). Od 2004 przez 8 lat był katechetą w Liceum Ogólnokształcącym w Pucku oraz Zespole Szkół Ponadgimnazjalnych w Rzucewie.
Piotr Kaczkowski (zbieżność nazwisk przypadkowa) jako uczeń pierwszej z ww. szkół poznał ks. Jana w roku 2007. Był wówczas w klasie maturalnej.
- Nigdy nie było mi po drodze z religią i Bogiem. Był jednak w moim życiu pewien okres, kiedy zbliżyłem się do tej sfery życia w szczególny sposób. Byłem w trzeciej klasie liceum, gdy moim nauczycielem religii został ks. Kaczkowski - przyznaje.
- Jak dziś pamiętam chwilę, kiedy ks. Jan wszedł po raz pierwszy do naszej klasy. To że byliśmy nastawieni sceptycznie, bądź mieliśmy to całkowicie gdzieś, to mało powiedziane. A tutaj wchodzi zabawnie wyglądający klecha z głupim uśmieszkiem. Podobno o zmarłych się źle nie mówi, ale wątpię, by on się taką zasadą kierował. Jestem pewny, że nie miałby mi tego za złe, że tak opisuję pierwsze wrażenie, jakie sprawił. Wszedł do klasy, wywołał zaciekawienie, lekki śmiech i rozpoczął swoje przedstawienie - opowiada Piotr.
Ks. Jan kazał wszystkim wstać i "swoją nie najlepszą dykcją zmusił" uczniów do powiedzenia "Ojcze Nasz"... po łacinie. Obiecał, że za miesiąc każdy będzie znał to na pamięć.
- Nie kłamał. Był to nasz rytuał, który jakimś magicznym sposobem każdy z nas szanował. Coś nakazywało nam w tej chwili zachować powagę. Nawet najbardziej niesforni uczniowie się do tego przykładali - podkreśla Piotr.
- Po modlitwie zrobił coś przezabawnego. Już wtedy nosił bardzo grube szkła od okularów i łagodnie mówiąc, nie wyglądał na człowieka w jakikolwiek sposób bystrego. Przy sprawdzaniu obecności pochylił głowę nad dziennikiem tak mocno, że dotknął nosem jego kartek i w ten sposób wyczytywał kolejne nazwiska, większość z nich przekręcając. Wywołało to rozbawienie w klasie, ale tym nas "kupił". Umiejętność śmiania się z własnych wad i niedoskonałości, to wspaniała cecha i jemu z pewnością jej nie brakowało.
Oczywiście ks. Kaczkowski zwrócił szczególną uwagę na ucznia noszącego to samo co on nazwisko. - Zostałem nazwany "synkiem" i często byłem obiektem "ataku" dziwnymi pytaniami. Wszystko jednak było sympatyczne - zaznacza Piotr.
Jak wyglądały lekcje prowadzone przez ks. Kaczkowskiego?
Liceum Ogólnokształcące w Pucku. W tej szkole uczył przez 8 lat ks. Jan Kaczkowski Jan Hlebowicz /Foto Gość - Były ciekawe, niesztampowe i wzbudzające najróżniejsze emocje - od śmiechu, przez zadumę po smutek i zwątpienie. Nie było na lekcjach tematu tabu. Często rozmawialiśmy o seksie, o nauce, o śmierci. Kiedyś zapytał się nas, o czym chcemy mówić na następnej lekcji: o jednym z sakramentów czy o teorii Wielkiego Wybuchu? Wybraliśmy to drugie i wydawał się z tego powodu niesłychanie szczęśliwy. Całą następną lekcję tłumaczył nam stosunek Kościoła do nauki i do tej konkretnej teorii. Jednak najbardziej zapadły mi w pamięci zajęcia, na których mówił o rozmowie z ludźmi terminalnie chorymi. Była to bardzo emocjonalna lekcja. Wszyscy słuchali w milczeniu - wspomina były uczeń ks. Kaczkowskiego.
Przed maturą ks. Jan zabrał swoich uczniów na wycieczkę do Częstochowy. - Na miejscu zaprosił nas wszystkich do spowiedzi. Kazał nam zapomnieć o regułce, tylko przyjść i porozmawiać z Bogiem. Nikomu nie przeszkadzało, że w konfesjonale na Jasnej Górze siedzi nasz znajomy ksiądz. Nie jestem pewien, czy wszyscy poszli do spowiedzi, ale była to znakomita większość. Wróciliśmy jacyś tacy naładowani, bogatsi i dojrzalsi.
Po maturze i wręczeniu świadectw uczniowie ks. Jana umówili się na piwo w jednej z knajp we Władysławowie. - Postanowiliśmy go zaprosić. Przyszedł, pił z nami piwo, grał w bilard i żartował. Jego otwartość na ludzi, świat i myśli była po prostu niesamowita.
- Nie nawrócił mnie na wiarę, ale zmusił do myślenia, ponownej analizy własnych postanowień. Nigdy nie był nachalny w uczeniu o Bogu i religii, wydawał się doceniać wątpliwości. Uczył nas myśleć. Chciał nas uczynić dobrymi, wartościowymi ludźmi. Dla niego to wszystko było tożsame z Bogiem - podsumowuje Piotr.
Przeczytaj także:
Więcej o życiu i działalności ks. Jana Kaczkowskiego przeczytacie w 15. numerze "Gościa Niedzielnego" i "Gościa Gdańskiego".