O tym, jak łączyć historię z nowoczesnością, orzełku z czapki polskiego celnika i etosie miasta z Wojciechem Szczurkiem, prezydentem Gdyni, rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Ks. Rafał Starkowicz: Podkreśla Pan często wyjątkowość Gdyni. Na czym ona polega?
Wojciech Szczurek: Analizując dzisiejszą sytuację socjologiczną Gdyni i porównując ją z innymi miastami, warto zwrócić uwagę, że już samo jej powstanie było czymś unikatowym w historii Polski. Stworzono ją od podstaw. Podobnie, jak powstawały miasta w Ameryce. W 1920 roku w amerykańskim wydaniu "National Geographic", jednego z najbardziej znanych na świecie czasopism, ukazało się zdjęcie plaży z kilkoma rybackimi szopami, pod którym zamieszczono nieco ironiczny podpis: "Tu Polska zamierza zbudować swój Nowy Jork". 10 lat później to miejsce wyglądało zupełnie inaczej, Gdynia miała już prawa miejskie. A po 3 latach była największym portem na Bałtyku... Dzisiaj w miejscu, które przedstawiała fotografia, znajduje się znany wszystkim skwer Kościuszki.
Mówi się o niej, że powstała z morza i marzeń...
To właśnie trochę jak z Ameryką. Gdynia była dla Polaków jakimś snem, marzeniem... Gdy śledzi się historie Polaków, którzy wyjeżdżali za ocean, można powiedzieć, że niesieni oni byli nie tyle wiedzą, jak tam jest, ale swoimi marzeniem. Myśleli: "Wyrwę się z biedy, z braku perspektyw, do miejsca, gdzie spełniają się marzenia. Znajdę tam pracę i stworzę godziwe warunki dla życia mojego domu". Gdynia dla Polaków XX-lecia międzywojennego była właśnie taką Ameryką. Tworzyła ją mozaika różnych polskich dróg.
Przybyli tu ludzie z różnych stron kraju...
Doświadczyłem tego w mojej rodzinie. Moi rodzice urodzili się w Gdyni. Pamiętam jednak opowieści moich dziadków. Obaj przybyli do Gdyni w latach 20. XX w. Jeden trafił tutaj jako powstaniec wielkopolski. Warto przypominać, że to było jedyne zwycięskie polskie powstanie. Poczucie obowiązku służby Polsce spowodowało, że oddział powstańczy nie został rozformowany, ale zgłosił się do służby wolnemu państwu polskiemu. Z jego żołnierzy utworzono zalążki służby polskiej administracji celnej. Dziadek najpierw na chwilę trafił na granicę polsko-rumuńską, później w Gdyni zakładał pierwszy Urząd Celny. To ciekawe, że jego funkcjonowanie zaczęło się od działań zaledwie dwóch powstańców wielkopolskich. Drugi dziadek przybył tu z Ostrowca Świętokrzyskiego. Inna legenda, choć też bardzo narodowa. Jak sam mawiał, trafił do Gdyni w jednych butach i jednej koszuli. Był niezwykle przedsiębiorczy. Gdy wybuchła wojna, był właścicielem firmy, która zatrudniała 150 osób. Zrealizował genialny pomysł. Jego firma zajmowała się czyszczeniem kotłów statków napędzanych turbinami parowymi. Tutaj spełniały się sny.
Różne spojrzenia na świat musiały prowadzić do ścierania się poglądów.
- Pamiętam rozmowy prowadzone przez dziadków w latach 70. Dziadek Szczurek bardzo pielęgnował tradycję narodową. Gdy byłem młodym chłopakiem, ofiarował mi orła w koronie ze swojej czapki przedwojennego celnika. Dzisiaj orzeł w koronie nikogo nie dziwi. A w latach 70. wisiał w moim pokoju, wyeksponowany na najważniejszym miejscu. Był symbolem wolnej Polski. Dziadek Tryliński był natomiast z tradycji piłsudczykiem. Prowadzone przez nich dyskusje były cudowną lekcją historii. Przebijała z nich wielka troska o Polskę.