O tym, co właściwie dzieje się na Bałtyku, przyczynach i celach rosyjskich prowokacji oraz działaniach, które powinna podjąć Polska, z kmdr. por. rez. dr. Bohdanem Pacem, ekspertem Narodowego Centrum Studiów Strategicznych rozmawia ks. Rafał Starkowicz.
Ks. Rafał Starkowicz: Do opinii publicznej docierają niepokojące strzępki informacji o wzmożonej działalności rosyjskich sił zbrojnych na Bałtyku. Co tak naprawdę się tam wydarzyło?
Kmdr por. Bohdan Pac: W czwartek, po raz kolejny doszło do incydentu ze strony rosyjskiego lotnictwa. Do amerykańskiego samolotu zwiadowczego RC 135 dość niebezpiecznie zbliżył się rosyjski myśliwiec Su-27. Stało się to w strefie wód międzynarodowych. Rosyjska maszyna wykonała kilka niebezpiecznych manewrów w tym beczkę wokół amerykańskiego samolotu. To są manewry niedopuszczalne w działaniach w okresie pokoju.
Media mówią, że doszło do przechwycenia amerykańskiej maszyny. Co to znaczy?
- Chodzi o działanie polegające na zlokalizowaniu obcej maszyny, jak najszybsze dolecenie do niej i nawiązanie kontaktu w celu zmuszenia jej do wykonywania poleceń myśliwca, aby wyprowadzić ją ze strefy lub zmusić do lądowania. W skrajnych przepadkach może nawet dość do zestrzelenia. W tym przypadku Rosjanie nie nawiązali żadnej łączności tylko wykonywali niebezpieczne manewry wokół RC 135.
Mówi się, że amerykańska maszyna to samolot szpiegowski...
- To samolot rozpoznania radioelektronicznego, który prowadził nad Bałtykiem szeroko rozumiane działania rozpoznawcze. Rzeczywiście te samoloty nazywane są często samolotami szpiegowskimi. Ale posiada je zarówno NATO, jak i Rosja. Samolot zaś znajdował się w strefie wód międzynarodowych. Nie naruszał więc bezpośredniej strefy bezpieczeństwa Rosji.
Wcześniej pojawiły się informacje o innym incydencie na wodach Bałtyku...
- Zarówno ten ostatni incydent, jak i poprzedni, z udziałem amerykańskiego niszczyciela ćwiczącego z polską Marynarką Wojenną i rosyjskich samolotów myśliwsko-bombowych Su-24 pokazuje, że Rosja niespecjalnie wzięła sobie do serca deklarację państw NATO o wzmocnieniu wschodniej flanki. Warto dodać, że ten sam okręt, niszczyciel Donald Cook, typu Arleigh Burke, poddany był podobnemu oddziaływaniu już w kwietniu 2014 roku, kiedy pełnił misję na Morzu Czarnym. Dwa samoloty Su-24 wyposażone w urządzenia do walki radioelektronicznej dokonały kilkunastu przelotów nad niszczycielem i spowodowały totalne zakłócenie systemu dowodzenia i kierowania ogniem Aegis, zamontowanego na tym niszczycielu. Ale to nie wszystkie działania Rosji. Według części litewskich mediów, zaledwie kilka dni wcześniej, rosyjski desant wylądował na terytorium Litwy, na Mierzei Kurońskiej.
To brzmi jak scenariusz wywołania wojny...
- Ostatni desant, na Mierzei Kurońskiej, jeżeli rzeczywiście miał miejsce, służył pokazaniu, że Państwa Bałtyckie nie mają żadnych możliwości, by w czymkolwiek przeciwstawić się Rosji. Chodzi o efekt psychologiczny. Jeżeli Rosjanie chcieliby zająć Państwa Bałtyckie, nie będą tego realizować za pomocą działań desantowych od strony morza. Ruszyliby od lądu. Mają długą granicę, oraz aktywa osobowe na tym terenie. Są w stanie uruchomić tam swoją "piątą kolumnę". Desant byłby zbyt kosztowny i zbyt czasochłonny. Rosjanie w okresie Związku Radzieckiego potrafili skutecznie uwikłać wielu mieszkańców krajów bałtyckich. Zabezpieczyli dokumenty, podobnie zresztą jak w Polsce. Mam na myśli zniszczenie dokumentów wojskowych służb specjalnych PRL w latach 1988-1989 w archiwum w Mińsku Mazowieckim, które prawdopodobnie po uprzednim sfotografowaniu wysłano do Moskwy. Mogą mieć zatem wiele kart w ręku.
Grozi nam zatem realny konflikt z Rosją?
- W wymiarze strategicznym i długoterminowym, jesteśmy w pewnym sensie na taki konflikt skazani. Naszym zadaniem jest taktyczne manewrowanie, byśmy czas ten jak najbardziej odsunęli i się do niego przygotowali. A także zdobyli jak najwięcej rzeczywistych sojuszników. Kluczową sprawą jest budowanie własnych zdolności obronnych i militarnych. Jeżeli nam się to uda zrobić, może się okazać, że jakakolwiek agresja będzie dla nich nieopłacalna.