Nowy numer 17/2024 Archiwum

Odpowiedzialność i solidarność

Abp Tadeusz Wojda, wybrany niedawno na przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, mówi o tym, jak związane z tym zadania i obowiązki przełożą się na życie archidiecezji.

Justyna Liptak: Księże Arcybiskupie, przed Ekscelencją 5 lat kadencji przewodniczącego KEP, chciałabym więc zapytać o wyzwania, jakie Ekscelencja widzi, i cele, jakie sobie stawia – także w odniesieniu do naszej archidiecezji.

Abp Tadeusz Wojda SAC: Celów i wyzwań jest bardzo dużo. Mierzymy się z nimi nie tylko w naszej archidiecezji. Stanowimy bowiem Kościół, który jest bardzo podobny we wszystkich zakątkach Polski, dlatego też te problemy z mniejszym lub większym natężeniem występują wszędzie. Pierwszym wyzwaniem jest sam model Kościoła. Dziś dużo mówimy o Kościele synodalnym, o Kościele otwartym. Oczywiście, trzeba to wszystko zdefiniować, co pod tymi stwierdzeniami rozumiemy. Chodzi mi o to, żeby za Kościół byli odpowiedzialni nie tylko kapłani, ale też by i wierni poczuli się za niego odpowiedzialni – żeby nie było podziałów, które dotychczas zawsze były. Wynikały one trochę z historii – było dużo powołań, dużo księży, więc księża wszystko robili, a świeccy bardziej słuchali. Chodzi więc o to, żebyśmy wspólnie szli, wspólnie budowali ten nasz lokalny Kościół, wspólnie go tworzyli. Polega to na szerokiej współpracy. Dlatego z naszej strony bardzo mocno kładziemy nacisk na rady duszpasterskie, które powinny być w każdej parafii. Mają one wspierać księży proboszczów i wspólnie zastanawiać się, co jest do zrobienia w danej parafii. Ważne to jest dlatego, że świeccy żyją w świecie i lepiej go czują niż niejeden kapłan. Dlatego pomoc i zaangażowanie się są bardzo ważne. I to jest pierwsze wyzwanie, z którym się mierzymy. Synod o synodalności, który papież zainicjował, pomaga nam iść właśnie w kierunku większego włączenia się świeckich w życie Kościoła.

Ks. Mateusz Tarczyński: Zdaje się, że to nie będzie takie proste...

Z pewnością. Jeśli mówimy o większym zaangażowaniu świeckich w życiu Kościoła, to myślę również o ich udziale w przepowiadaniu słowa Bożego czy w ewangelizacji. Dziś ewangelizacja i duszpasterstwo jest zupełnie inne niż 20, 30 czy 50 lat temu. Kiedyś wystarczyła Msza św., homilia czy też nabożeństwo. Dziś widzimy, że to nie wystarcza. To jest tradycyjna forma, która oczywiście w jakiś sposób się sprawdza. Jednak obecnie jest bardzo dużo różnych wspólnot, grup i ruchów, do których trzeba wyjść z propozycją, żeby je umacniać i budować, żeby nie były zamknięte w sobie, ale żeby też podejmowały działania ad extra. One są – i to jest na pewno powiew Ducha Świętego. Ale muszą też zacząć ewangelizować, muszą pokazać, że mają swój charyzmat i że chcą się nim dzielić z innymi. To jest ogromnie ważne. Zmieniają się mentalność świeckich i zapotrzebowanie ich wiary. Trzeba szukać metod dotarcia do nich z przekazem wartości ewangelicznych, a także dynamizowania ich.

Piotr Piotrowski: Dużym wyzwaniem zdaje się też katecheza, o której bardzo szeroko się dzisiaj mówi.

Mamy w tym momencie przynajmniej potrójną formę katechezy. Pierwsza jest ta, którą nazywa się religią w szkole. Druga to katecheza sakramentalna, przygotowująca do chrztu, do Pierwszej Komunii św., do bierzmowania czy do ślubu. Trzecią jest natomiast katecheza przyparafialna dla różnych grup i wspólnot, która właściwie stawia u nas pierwsze kroki. Po 1992 r. katecheza, która była w parafii, przeniosła się do szkoły – i właściwie wszystko inne upadło. Potem odbudowała się katecheza sakramentalna, a teraz odbudowuje się właśnie katecheza przyparafialna. I tutaj jest miejsce na realizowanie idei papieża Franciszka, dotyczącej ustanawiania katechistów prowadzących katechezę dla różnych grup wiekowych, dla ludzi, którzy potrzebują pogłębienia wiary.

J.L.: A co z formacją dzieci i młodzieży?

To bardzo ważne wyzwanie, ale jednocześnie bardzo trudne. Kiedyś formacją dzieci i młodzieży zajmowali się rodzice, Kościół i szkoła. Dzisiaj wydaje się, że najwięcej do powiedzenia ma szkoła, a najmniej rodzice i Kościół. Widzimy, że po Pierwszej Komunii św. niektóre dzieci, z przyzwolenia rodziców, przestają uczęszczać na Msze św. Jeszcze bardziej młodzież po bierzmowaniu. I to jest dla nas ogromnym smutkiem i bardzo trudnym wyzwaniem. Bo ta młodzież, te dzieci bardzo często żyją smartfonem, a więc też tym, co tam jest przekazywane. W młodym wieku nie ma się jeszcze dobrze ukształtowanych kryteriów rozeznania, co jest dobre, a co złe. Łatwo jest więc ulegać wpływom pewnych idei czy nawet ideologii. Nie wiem, jak sprostać temu wyzwaniu. Szukamy jakichś rozwiązań... Zdajemy sobie sprawę, że świat z ogromnym wachlarzem różnych propozycji wydaje się o wiele atrakcyjniejszy niż sama Ewangelia. Stąd dzieci i młodzież z łatwością idą za tymi właśnie propozycjami, a mniej za Ewangelią. Nie są jeszcze ugruntowane w życiu religijnym i łatwiej wybierają coś, co daje natychmiastowe i wymierne korzyści, a nie Ewangelię, która daje korzyści, ale w dalszej perspektywie.

P.P.: Wyzwaniem jest też z pewnością rodzina.

Widzimy dużą liczbę rozpadających się małżeństw sakramentalnych. Jest też bardzo dużo par, które nie są sakramentalne. Duża liczba małżeństw się rozpada z wielką krzywdą da dzieci. Wiele rodzin przeżywa ogromne trudności. I trzeba teraz takiej formy duszpasterskiej, która wychodziłaby naprzeciw tym grupom. Jeśli chodzi o naszą archidiecezję, to w związku z jubileuszem 100-lecia jej istnienia utworzyliśmy dwa kościoły stacyjne, które „zajmą się” szczególnie związkami nieformalnymi. Będziemy więc wychodzić do takich par z konkretną propozycją duszpasterską, która będzie miała umocnić ich wiarę. A może w niejednym przypadku uda się rozwiązać ich osobiste problemy. Prawdziwym wyzwaniem są też dzieci z rodzin rozbitych, które cierpią na brak miłości rodzinnej, są często osamotnione, mają trudności w nawiązywaniu relacji z innymi. Potrzebują zarówno pomocy duchowej, jak i psychicznej.

Ks. M.T.: Teraz na Księdza Arcybiskupa oczy mediów będą bardziej zwrócone, będzie większe zainteresowanie tym, co Ekscelencja mówi i robi. Czy te oczy na nas, na Kościół gdański, również będą bardziej zwrócone – na to, jak wprowadzamy w życie wskazania papieża Franciszka, jak żyjemy synodem, jak u nas wygląda współpraca świeckich z duchownymi? Czy jako lokalny Kościół, przez ten wybór, dostaliśmy szansę i możliwości pokazania, jak my jako wspólnota funkcjonujemy, a z drugiej strony obarczeni zostaliśmy trochę ciężarem odpowiedzialności?

Myślę, że nie da się odłączyć jednego od drugiego. Kiedy patrzą na przewodniczącego, to zawsze też przez ten pryzmat patrzą na prowadzoną przez niego diecezję – co udało się zrobić, a co nie. Ważne jest robić to, co do nas należy. Pracujemy nad programami duszpasterskimi, które teraz, w okresie przygotowania do jubileuszu, się kształtują. Staramy się coś w tym względzie zaproponować. Inni mogą z tego skorzystać. Dobrze jest skorzystać z doświadczenia innych. Wszyscy borykamy się z podobnymi wyzwaniami. Nie jesteśmy jakąś enklawą wyłączoną z Polski. Jesteśmy częścią polskiego Kościoła, który jest bardzo mocno uwarunkowany przeszłością historyczną. Praktycznie od XVIII w. żyliśmy zawsze pod jakimś pręgierzem. Były to rozbiory Polski, kiedy przez 123 lata musieliśmy walczyć o naszą tożsamość. Religia i wiara pozwalały nam przetrwać. Wytworzył się więc model obrony – zamknięcia i walki o przetrwanie. Potem przyszła znowu wojna i kolejne wyzwanie obrony wiary. Prześladowanie ze strony okupanta, niszczenie Kościoła czy też zamordowani w Dachau księża – to wszystko sprawiło, że ta obronna mentalność wciąż się ugruntowywała. Po wojnie przyszły czasy komunizmu na prawie 50 lat, zmuszając do obrony wiry i do walki o przetrwanie. Kościół staje się swego rodzaju parasolem, gdzie wszyscy się czują wolni. Przez wieki więc wytworzyła się pewna mentalność, której nie da się tak szybko zmienić. Potrzebujemy czasu, żeby powoli się otwierać, żeby pozbywać się tamtych schematów myślowych i zacząć spoglądać w przyszłość z większą nadzieją na lepsze jutro.

Ks. M.T.: Czyli mamy się czym pochwalić jako Kościół gdański?

Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.

P.P.: Chciałbym więc zapytać konkretnie: co możemy dać polskiemu Kościołowi jako Kościół gdański?

Wyszedłbym od najbardziej ewidentnej sprawy, czyli od solidarności. To zostało bardzo mocno wpisane w naturę mieszkańców Pomorza przez św. Jana Pawła II, który mówił, że nie ma wolności bez solidarności, a potem uzupełnił te słowa, mówiąc, że nie ma solidarności bez miłości. Możemy też powiedzieć, że nie ma miłości bez solidarności. Myślę, że to jest coś, co powinno nas charakteryzować i już poniekąd charakteryzuje. To jest ważne dla nas przesłanie, nad którym powinniśmy się tutaj, na Pomorzu, często zastanawiać w różnych grupach i wspólnotach, w różnych kontekstach naszego życia – co mi to konkretnie daje i jakie to niesie dla mnie wyzwanie. Ale to jest też przesłanie ważne dla innych. Drugą rzeczą jest różnorodność etniczna, którą tutaj, na Pomorzu, zauważamy. Wiele osób to ludność napływowa – z różnych zakątków Polski, ale nie tylko. Niektórzy przybyli z terenów Litwy, Białorusi, Ukrainy czy też Armenii lub nawet z dalszych zakątków świata. Mamy więc tutaj ogromne bogactwo etniczne, które wybrzmiewa na różne sposoby. Te różnorodności są trudne, bo każdy jest nośnikiem pewnej kultury i mentalności, pewnych zwyczajów i tradycji. Tutaj jednak, możemy powiedzieć, nie ma aż takiego problemu – jest symbioza, jest współpraca. Te różnice są w jakimś sensie bogactwem, które inni wnoszą do naszej pomorskiej społeczności. I myślę, że jest to ważne. Kolejną, wartą podkreślenia rzeczą jest dosyć mocna wiara, jeśli weźmiemy pod uwagę tereny Kaszub i Żuław. Oczywiście, ona się zmienia w zależności od wielu czynników – inna jest w mieście, inna na wioskach czy w małych miejscowościach. Ale ta wiara jest. Pomorze Gdańskie jest wciąż postrzegane jako jeden z regionów bardziej wierzących. Coś w tym jest, bo jeśli Kaszubi mówią: „Më trzimómë z Bògã”, to nie są to tylko słowa czy jakieś powiedzenie. Kaszuby żyją jeszcze wiarą. Ona, owszem, powoli ulega zmianie pod wpływem dzisiejszych różnych prądów społecznych... Tak samo i na Żuławach mamy jeszcze sporo powołań kapłańskich. To też jakiś znak, że wiara jest tam żywa i że z niej wyrastają nowe powołania. I trzeba się modlić, żeby ich było jak najwięcej.

J.L.: Czy jako wierni Kościoła gdańskiego mamy się spodziewać tego, że teraz będziemy rzadziej widywać Księdza Arcybiskupa?

Funkcja przewodniczącego KEP wymaga pobytu w Warszawie. Będą to jednak raczej pobyty jedno- lub dwudniowe maksymalnie. Nieodzowną pomocą jest tam sekretariat, który organizuje i koordynuje wiele prac. Dzisiaj dysponujemy także dobrymi środkami komunikacji, które dają szerokie możliwości. Pewne sprawy można więc spokojnie załatwiać przez telefon czy przy użyciu innych kanałów komunikacyjnych.

J.L.: Czego życzyć Księdzu Arcybiskupowi na tej nowej drodze posługi?

Przede wszystkim światła Ducha Świętego, żeby móc nieustannie dostrzegać te wszystkie i wyzwania, i problemy, i trudności oraz umieć im sprostać, a jednocześnie tego, żeby Kościół w Polsce czuł się Kościołem "zaopiekowanym" i prowadzonym.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama